Stacja benzynowa w centralnej Polsce. Pracownik stojący koło dystrybutora zagląda przez okno samochodu, wkładając nieomal głowę do środka: - Do pełna? – pyta. - Do pełna – odpowiadam i błyskawicznie zakładam na twarz maseczkę. W środku nie chcąc robić kłopotu pracownikowi, zagaduję przy kasie: czy mogli by państwo rozważyć wyposażenie pana przy dystrybutorze w maseczkę? – Oczywiście – odpowiada miły kasjer. Ale za mną stoi na oko 40-letni mężczyzna i zaczyna krzycząc na całą stację instruować mnie, że „na powietrzu nie ma obowiązku noszenia maseczek”. – Same wymagania tylko! – pokrzykuje tubalnym głosem. Po krótkiej dyskusji opuszczam stację.

O tym dlaczego tak duża część Polaków nie słucha zaleceń instytucji publicznych w sprawie pandemii, pisał niedawno w mediach społecznościowych szef Polskiej Akademii Nauk, prof. Jerzy Duszyński. Jego zdaniem, zjawisko to ma charakter dość głęboki, o czym przekonują badania socjologiczne. Polacy zapytani o to, do kogo mają największe zaufanie (we wszystkich sprawach) niezmiennie odpowiadają, że do najbliższej rodziny i do znajomych. Najmniejsze natomiast – właśnie do publicznych instytucji. Nie co się więc dziwić, że bardziej wierzą wujowi Januszowi czy cioci Grażynie niż np. Głównemu Inspektorowi Sanitarnemu.  Każda władza jest z definicji podejrzana o złe intencje i jeszcze gorsze realne zachowania.  Skoro bowiem pandemia stała się okazją do wypłacania bajkowej prowizji instruktorowi narciarskiemu sprzedającemu na pniu nie atestowane maseczki resortowi zdrowia oraz handlarza bronią, który zabrał się na zlecenie rządu za zakupy respiratorów – to może chodzi tylko o kasę? Może żadnej pandemii nie ma? A rząd nas oszukuje?

To zresztą jest teoria przynajmniej w części realistyczna, bo pieniądze są starym od czasów Fenicjan powodem różnych zaskakujących działań, nie tylko władzy. Ale przecież w narodzie krąży całe mnóstwo teorii dotyczących Covid-19, a każda z nich – fantastyczna. Dlaczego tak jesteśmy na nie podatni? Powód jest ten sam: nie wierzymy władzy. Co gorsza, nawet jej nie lubimy. Ani tej, ani tamtej, ani żadnej. Być może sobie na to zasłużyła, ale prawda jest taka, że z tej nieufności powstaje całe wielkie pole domysłów i spekulacji, a prowokacyjne wkroczenie do sklepu spożywczego bez maseczki – niemalże aktem obywatelskiego nieposłuszeństwa.

Ta atmosfera będzie oczywiście miała swój kres przy jeszcze rosnącej liczbie zachorowań i braku miejsc dla pacjentów wymagających intensywnej terapii. Wtedy zapanuje strach i ludzie znów – na chwilę – zaczną ufać władzy, by jakoś poradzić sobie z przerażeniem.

Wspólnie więc na razie pracujemy nad rozwojem pandemii: jedni nie stosując się do pozostawionych obostrzeń i skwapliwie korzystając z każdej możliwości kontaktu z bliźnimi, np. na weselach, a drudzy – luzując zasady, otwierając w pełni szkoły i licząc, że „jakoś to będzie”. Przyglądając się innym europejskim społeczeństwom w pandemii wypada stwierdzić, że jesteśmy wielkimi oryginałami.