Prof. Marek Konopczyński: To był także strajk o nauczycielską godność

Jeśli szkoła się nie zmieni i będzie powielać pruski model nauczania, nauczyciela łatwo zastąpi się dowolną osobą, jak ostatnio. Albo nawet aplikacją – mówi prof. Marek Konopczyński z Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.

Publikacja: 06.05.2019 06:56

Prof. Marek Konopczyński

Prof. Marek Konopczyński

Foto: materiały prasowe

Co pan myśli o strajku nauczycieli?

Prof. Marek Konopczyński: Na naszych oczach protest nauczycieli, który powstał z czysto ekonomicznego, uzasadnionego powodu, przerodził się w protest obrony godności stanu nauczycielskiego. Walkę o uznanie i szacunek dla całej grupy zawodowej. To dało się szczególnie zauważyć w przełomowym momencie, gdy strona rządowa w trakcie egzaminów zastąpiła nauczycieli przypadkowymi osobami. Wtedy nauczyciele zorientowali się, że tak naprawdę ich praca, zawód nie są cenione również przez władze. Dlatego był to protest o tak szerokim zasięgu i trwał tak długo. Pokazano pedagogom, że są niepotrzebni.

Czytaj także: Strajk nauczycieli: nakaz pracy przywróciłby stary porządek - Rzecz o prawie

A może pokazano to nie nauczycielom, ale opozycji? Od początku mówiono, że protest ten ma charakter polityczny.

Strajk nauczycieli stał się pretekstem dla rozpętania ostrej wojny politycznej. Ale nauczyciele nie do końca to rozumieją, a na pewno się z tym nie zgadzają. W moim odczuciu nie było takiego zamierzenia ani u organizatorów protestu, ani u strajkujących. Obarczanie związków zawodowych, naznaczanie ich działań piętnem politycznych rozgrywek mija się z prawdą. Rolą związków jest walka o lepszy byt ekonomiczny pracownika i taką rolę związki zawodowe w tej sytuacji pełniły. Nie sądzę, by miały wpływ na to, że kolejne partie się pod protest o podłożu ekonomicznym podłączały.

W polskim wydaniu wszystko może zostać uznane za politykę – banan, jabłko, tęcza. A przecież chodzi o problemy w ważnych sektorach życia publicznego, które trzeba rozwiązywać. Sprawy płacowe nie mają charakteru partyjnego. Podszywanie się pod ten strajk, z każdej politycznej strony, jest niebezpieczną tendencją.

Dlatego akurat teraz nauczyciele postanowili walczyć o pieniądze i godność?

Nastroje dotyczące poczucia pauperyzacji zawodowej były obserwowane w środowisku nauczycieli od dekad. Przez lata pedagodzy tylko cicho narzekali, nie dochodziło do aktywnych protestów. Nie widzieli realnej możliwości zaspokojenia swoich oczekiwań.

Niedawno rząd ogłosił, że sytuacja finansowa w kraju jest doskonała, lepsza, niż zakładano. Otworzył się także przedwyborczy worek z pieniędzmi. Na podwyżki dla kolejnych grup zawodowych, jak np. policjantów czy więzienników, pieniądze się znajdują. Nauczyciele po prostu upomnieli się o zarobki adekwatne do charakteru wykonywanej pracy.

A co z godnością?

Przed wojną zawód nauczyciela cieszył się szacunkiem i poważaniem zarówno władz państwowych, jak i społeczeństwa. Nauczyciel był godnie finansowany, lepiej niż teraz. Rodzące się państwo polskie widziało, że jeżeli nie ulepi się z mieszanki etnicznej i narodowej zintegrowanego społeczeństwa, to nic z nowo narodzonej po zaborach Polski nie będzie. I to pokolenie Kolumbów, powstańców czy partyzantów, które tak wspaniale się zachowywało w czasie II wojny, jest wynikiem świetnej pracy przedwojennej szkoły.

Teraz jednak zamiast budowania mocnej szkoły mieliśmy specustawę maturalną...

Zawsze wydawanie specustaw jest obarczone wielkim ryzykiem. Pierwszoplanowym zadaniem w państwie demokratycznym jest porozumienie społeczne. Na tym polega demokracja – żeby usiąść, próbować się zrozumieć i dojść do konsensusu. Ustawa maturalna w pewnym sensie była gwałtem na demokracji, uchwalono ją bez poważnych konsultacji.

Doszło do sytuacji, że nauczyciele w efekcie strajku ponieśli duże straty ekonomiczne i moralne: w mediach spotkał ich hejt, wypłacono im niższe uposażenia.

Coraz częściej mówi się o negatywnej selekcji do zawodu. Zarzuca się nauczycielom lenistwo i słabe przygotowanie merytoryczne.

Jak w każdym zawodzie jest grupa osób, która znalazła się w nim przypadkiem. I ci nauczyciele odstają. Ale ogromna część osób wybiera ten zawód świadomie, wiedząc, że nie będzie zarabiać tak jak w banku czy w korporacji. Ale chcą i mają prawo godnie żyć i uprawiać ten zawód łączony z misją i etosem.

Młody nauczyciel dostaje niecałe 2 tys. zł, a musi wynająć mieszkanie, uprawia zawód, który wymaga rozwoju intelektualnego i kulturowego, czytania literatury fachowej, bycia na bieżąco z postępem techniki. Przecież współczesny nauczyciel nie może nie mieć kontaktu z uczniami w cyberprzestrzeni (portale Librus, Facebook czy Instagram). To wszystko jest niemożliwe, jeśli nie starcza na czynsz i jedzenie.

Zawsze przy okazji pracy nauczycieli podejmuje się temat pensum i wolnych wakacji.

To manipulacja. To tak, jakby mówić, że lekarz pracuje tylko podczas operacji albo że w pracy aktora liczą się tylko godziny na scenie czy planie. Nauczyciel pracuje nie tylko przy tablicy. Ci, którzy poważnie traktują ten zawód, przygotowują się do lekcji w przerwach i w domu. Jest także zwyczaj kartkówek, sprawdzianów – to też trzeba przeczytać i ocenić. Są spotkania i długie rozmowy z rodzicami, rady pedagogiczne, zajęcia dodatkowe, koła zainteresowań, wycieczki itp. W końcu są coraz bardziej czasochłonne obowiązki formalne i biurowe.

Co do wakacji – przecież to nie jest widzimisię pedagogów, ale rytm pracy szkoły. Nie można nauczycieli obarczać winą, że dzieci mają wakacje. To są argumenty poniżej pasa.

Rząd zorganizował okrągły stół, by pokazać, że jednak problem oświaty stara się rozwiązać.

Z tym jest problem. Najpierw ogłasza się z pompą, że rząd z sukcesem przeprowadził wielką reformę edukacji, że nareszcie szkoła dobrze funkcjonuje. I nagle nauczyciel, rodzic, uczeń i obywatele dowiadują się, że natychmiast muszą odbyć się kryzysowe debaty przy okrągłym stole, by awaryjnie zacząć naprawiać edukację. W efekcie nikt, ani nauczyciel, ani uczeń, ani rodzic, nie wie, czy zreformowana szkoła jest dobra czy zła.

A pan uważa, że jest dobra czy zła?

Problem leży gdzie indziej. Polska szkoła jest szkołą herbartowską (niem. pedagog Johann Herbart – red.), jej struktura klasowo-lekcyjna wywodzi się z drylu pruskiego. Powstała po to, by wychować społeczeństwo do karności, do fabryki i na front. Takie szkoły idealnie sprawdzają się w systemach autorytarnych i totalitarnych. Model wprowadzonej stulecia temu szkoły funkcjonuje u nas nadal w XXI w. – klasa szkolna, ławka, tablica, dzwonek i nauczyciel stojący twarzą do uczniów i przekazujący wiedzę. Gdzie w naszej cywilizacji funkcjonują podobne relikty przeszłości? Wszystko działa dziś inaczej, ciągle się zmienia, rozwija, udoskonala, a szkoła wciąż funkcjonuje tak samo.

W jaki sposób powinna się zmienić?

Obecnie wiedza jest tak wielowymiarowa, że pozostawanie na poziomie przedmiotów to uderzające niedomaganie szkoły. Dziś człowiek nie powinien widzieć rzeczywistości przedmiotowo, sektorowo, wybiórczo, lecz holistycznie, interdyscyplinarnie. Nadawać i odnajdywać sens.

Dlaczego małe dzieci przez pierwsze trzy lata nauczania w polskiej szkole tak świetnie funkcjonują? Bo ich kształcenie jest zintegrowane. Problem zaczyna się wtedy, gdy wprowadzane są przedmioty nauczania. One stymulują wybiórcze, fragmentaryczne postrzeganie rzeczywistości i stoją w opozycji do zintegrowanego postrzegania otaczającego świata. Młody człowiek nie integruje wiedzy szerokoprofilowej, tylko ją biernie przyswaja. Nie rozumie, do czego ta wiedza ma służyć.

Czy nauczyciele są przygotowani do takiej pracy?

Kształcenie nauczycieli na poziomie szkół wyższych mamy wciąż osadzone w przestarzałym modelu rozumienia funkcji szkoły w życiu uczniów. Powinno się kształcić kierownika procesu rozwoju młodego człowieka, inspirujący autorytet, coacha, a nie tylko nauczyciela przedmiotowego. To powinien być ktoś, kto wprowadza dziecko w świat wiedzy, emocji, wyobraźni i kreatywności. Szkoła powinna być akceleratorem rozwoju, a nie miejscem wtłaczania wiedzy sprzed dekad, z której uczeń w najlepszym przypadku skorzysta w 30–40 proc. w swoim dorosłym życiu.

Zawsze uważałem, że na studia nauczycielskie powinny odbywać się dodatkowe egzaminy. Powinno się brać pod uwagę również cechy osobowości, postawy, motywację. Powinno się przyjmować wyłącznie ludzi nastawionych i utalentowanych pod kątem wspomagania rozwoju podopiecznych. Przed wojną ktoś, kto chciał być nauczycielem, musiał zdać egzaminy państwowe. Bez tego nie można było podjąć pracy. Może warto o tym pomyśleć, to też podniosłoby rangę zawodu.

Umiejętności zamiast wiedzy?

Nie do końca, nie tylko. Szkoła powinna pomagać kreować tożsamość młodego człowieka. Ja ją rozumiem jako funkcjonalny sposób myślenia o samym sobie i o własnych priorytetach życiowych w kontekście ich społecznego odbioru. Co to znaczy? To jest gotowość do pełnienia różnych ról osobistych, zawodowych, prywatnych, społecznych itp. Z tego myślenia o sobie wynikają pewne priorytety. Jeśli szkoła pomoże myśleć uczniowi o sobie jako o kimś kreatywnym, umiejącym rozwiązywać problemy, wówczas dostaje on szansę, aby stać się odpowiedzialnym, twórczym, rozumiejącym otaczającą rzeczywistość człowiekiem. Jeśli natomiast edukacja szkolna polega na hipokryzji, nauce na pamięć i bez zrozumienia czy ciągłym udowadnianiu niewiedzy i ukazywaniu deficytów, efektem tego będzie sfrustrowany i zniechęcony do własnego rozwoju młody człowiek. Jeżeli szkoła będzie wyglądała tak, jak wygląda dziś, nauczyciel faktycznie może być łatwo zastąpiony każdym innym zawodem, ba – nawet aplikacją. Dlatego dobry nauczyciel musi się rozwijać.

To właśnie miał gwarantować zapisany w Karcie nauczyciela system awansów zawodowych.

To nie może być tylko rozwój formalny tak jak przez ostatnie lata, kiedy wymagano papierków, dyplomów, zaświadczeń. Chodzi też o to, by rozwijał się, by miał lepszy kontakt z dzieciakami.

System awansów jest dziś nieelastyczny. Awanse są potrzebne w każdej strukturze, w szkole powinno być ich nie cztery, ale sześć czy osiem. I to mierzone nie tylko wskaźnikami, lecz również oceną uczniów i absolwentów, a także rodziców, z uwzględnieniem kontekstu społecznego, lokalnej kultury czy gospodarki.

W jaki sposób ten system naprawić?

Po pierwsze, trzeba się zdecydować, czym szkoła ma być. Czy szkoła to przechowalnia dzieciaków, żeby rodzice mogli iść do pracy? Miejsce robienia przez uczniów karier edukacyjnych za wszelką cenę? Przestrzenią wtłaczania pokory oraz udowadniania niekompetencji i deficytów? Czy ma pełnić inne funkcje? Choćby prorozwojowe i wychowawczo-socjalizujące. Trzeba podjąć strategiczną decyzję o roli edukacji i szkoły w społeczeństwie. Żaden, nawet najidealniejszy okrągły stół zwoływany z pobudek politycznych, a nie merytorycznych, nie jest w stanie tego celu osiągnąć.

Po drugie, czas na nowy model kształcenia nauczycieli. Jestem zwolennikiem kształcenia nauczycieli na specjalnych wydziałach nauczycielskich, a nie na wydziałach matematyki, chemii, fizyki i innych ze specjalnością nauczycielską. Powinny być wydziały, które dają wiedzę specjalistyczną, pedagogiczną i socjologiczną, a potem dopiero przedmiotową. Nauczyciel jest najpierw pedagogiem, a później dydaktykiem. Kimś, kto nie skrzywdzi osobowości dziecka, umie i lubi pracować z grupą. Najwyższy czas zburzyć system klasowo-lekcyjny. Dzieci powinny być w grupach związanych z posiadanymi potencjałami rozwojowymi, z rozwojem zainteresowań, talentów, uzdolnień, pasji. Twórzmy grupy potencjałów, a nie klasy szkolne. Powinno się odejść od kształcenia przedmiotowego i wprowadzić bloki, np. blok społeczny, humanistyczny i nauk ścisłych, i one powinny być ze sobą zintegrowane.

Czy jest teraz klimat do takich zmian?

Nie. I nie pamiętam, czy kiedykolwiek była publiczna wola do stworzenia dobrej szkoły. Wielką szkodą jest to, że marnujemy w polskich szkołach ludzkie potencjały, talenty. I nie jest to wina nauczycieli, ale wina trwającego modelu edukacji, który nie przystaje do współczesnego świata.

Proponuje pan kosztowną zmianę.

Tak, ale kiedyś trzeba to zrobić. Wielkich karier nie robią najwyżej wykształceni, lecz najbardziej utalentowani, twórczy i pracowici. Dziś dyplom nie ma już tak wielkiego znaczenia, w wielu branżach liczą się konkretne umiejętności. Nie walczmy w polskiej edukacji z deficytami uczniów, one zawsze były i będą. Postarajmy się, by nie uciekały nam z pola widzenia szkoły potencjały młodych ludzi i pozwólmy im je rozwijać. Reszta zadzieje się już sama.

Co pan myśli o strajku nauczycieli?

Prof. Marek Konopczyński: Na naszych oczach protest nauczycieli, który powstał z czysto ekonomicznego, uzasadnionego powodu, przerodził się w protest obrony godności stanu nauczycielskiego. Walkę o uznanie i szacunek dla całej grupy zawodowej. To dało się szczególnie zauważyć w przełomowym momencie, gdy strona rządowa w trakcie egzaminów zastąpiła nauczycieli przypadkowymi osobami. Wtedy nauczyciele zorientowali się, że tak naprawdę ich praca, zawód nie są cenione również przez władze. Dlatego był to protest o tak szerokim zasięgu i trwał tak długo. Pokazano pedagogom, że są niepotrzebni.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konsumenci
Sąd Najwyższy orzekł w sprawie frankowiczów. Eksperci komentują
Prawo dla Ciebie
TSUE nakłada karę na Polskę. Nie pomogły argumenty o uchodźcach z Ukrainy
Praca, Emerytury i renty
Niepokojące zjawisko w Polsce: renciści coraz młodsi
Prawo karne
CBA zatrzymało znanego adwokata. Za rządów PiS reprezentował Polskę
Aplikacje i egzaminy
Postulski: Nigdy nie zrezygnowałem z bycia dyrektorem KSSiP