Nie legendy rocka – sir Paul McCartney, The Rolling Stones, U2 czy muzycy Pink Floyd – pobiją stadionowy rekord frekwencji w Polsce, tylko 26-letni Brytyjczyk, który debiutował w 2011 roku i ma na koncie trzy albumy łączące folk, muzykę niezależną i hip-hop. Najnowszy „Divide" od premiery w marcu rozszedł się w nakładzie 6,2 mln egz., co stawia Eda Sheerana w roli stuprocentowego pretendenta do tytułu fonograficznego króla roku, zaś w przyszłości głównego konkurenta Adele.
Również w Polsce płyta sprzedaje się znakomicie: fani kupili kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy w wysokiej cenie ponad 60 zł.
Ostrożny początek
Pozycja Sheerana umacniała się z płyty na płyty, a od początku jego fenomen polegał również na tym, że to bezpretensjonalny „chłopak z sąsiedztwa", nie gwiazdor w typie celebryty. W Ameryce przełomowym sukcesem koncertowym były trzy wyprzedane występy w nowojorskiej Madison Square Garden w 2013 roku, mieszczącej 18 tys. widzów, a w Anglii – wypełniony stadion Wembley (2015). Grając na gitarze i śpiewając swoje ballady trochę jak Bob Dylan, zarobił w tamtym roku prawie 60 mln dolarów.
Tegoroczne tournée zaczął ostrożnie, koncertując w halach. Wpływy za trzy występy w londyńskiej O2 Arena wyniosły 5,1 mln dolarów. Przed nim – Ameryka i Japonia, ale to tylko przygotowanie przed przyszłorocznym tournée. Plany zakładają m.in. po cztery koncerty na Wembley, Etihad Stadium w Manchesterze i Principality Stadium w Cardiff. Wtedy gra na własnym boisku, a w Londynie może licząc na przyjazd fanów ze świata.
Nie dziwią również dwa koncerty na Stade de France w Paryżu, ale sprzedanie w godzinę biletów na koncert na PGE Narodowym zaskoczyło wielu, tak jak informacja, że dodano drugi show. Tego jeszcze w Polsce nie było.