Pop wygrywa z rapem

Sukces Taylor Swift pokazuje, że bardziej doceniono perfekcję niż oryginalne pomysły.

Publikacja: 16.02.2016 17:26

Kendrick Lamar zdobył pięć statuetek, ale nie te najważniejsze

Kendrick Lamar zdobył pięć statuetek, ale nie te najważniejsze

Foto: pap/afp, Robyn Beck

Czytaj także i zobacz zdjęcia

Jedenaście nominacji dla rapera Kendricka Lamara robiło wrażenie do wczoraj. Kiedy okazało się, że nagrodę za najlepszy album roku 2015 przyznano „1989" Taylor Swift, wyjaśniła się zagadka, kogo bardziej docenią członkowie amerykańskiej Akademii. Z pewnością Lamar oddałby swoje statuetki za tę jedną, najbardziej pożądaną.

Przemysł fonograficzny, i to nie tylko w Ameryce, potrzebuje artystów zdolnych osiągnąć megapopularność. Taka jest Taylor Swift, która ma pozycję, jaką kiedyś zajmowały Whitney Houston czy Madonna.

Dziś jeszcze bardziej niż w początkach ery MTV liczy się przekaz wizualny. Wideo- klipy w serwisach mają liczniki pokazujące liczbę odsłon, a więc realne notowanie popularności. Filmiki Taylor Swift mają tych odsłon do kilkuset milionów. A w przypadku piosenek „Blank Space" i „Shake it Off" prawie 1,5 mld. To przekłada się na sprzedaż, a bez tego przemysł muzyczny przestałby istnieć.

Winda promocji

Nagroda Grammy jest jedną z wind promocyjnych, chociaż dużo większe znaczenie ma dla artystów startujących niż dla uznanych sław. I wsiadają do niej nie tylko twórcy amerykańscy, bo wśród laureatów jest wielu Europejczyków. Jak rośnie popularność po Grammy, przekonał się pianista Włodek Pawlik, który odebrał statuetkę dwa lata temu. Dziś jest najbardziej zapracowanym polskim jazzmanem.

Sukces Taylor Swift nie był pewny, bo akademicy już wielokrotnie pokazywali, że potrafią nagrodzić albumy ambitne, dalekie od popowego blichtru. Rok temu Grammy w kategorii album roku odebrał Beck za „Morning Phase", w 2011 grupę Arcade Fire nagrodzono za „The Suburbs", a w 2008 r. Herbiego Hancocka za „River: The Joni Letters".

Płyta Hancocka była drugą jazzową po „Getz/Gilberto", jaką uhonorowano w kategorii zdominowanej przez artystów pop i r'n'b. Największą sensacją była nagroda dla duetu Steely Dan za album „Two Against The Nature" w 2001 r. Ale nawet ambitne tytuły miały jedną wspólną cechę – perfekcyjną produkcję, nagranie, zmiksowanie i mastering. Specjaliści tych dziedzin także przecież głosują i są nagradzani w większości kategorii.

W tej dziedzinie reszta muzycznego świata musi się jeszcze dużo uczyć od Amerykanów. Kiedy francuski duet Daft Punk nagrywał album „Random Access Memories", zaprosił Amerykanów do współpracy. Wiedzieli, że chcąc mieć najlepszą płytę, trzeba przenieść produkcję za Atlantyk.

Dlaczego w kategorii album roku nie wygrał Kendrick Lamar ze swoją epokową płytą? Nie doszukiwałbym się tu rasowej dyskryminacji, o której tak głośno w przypadku Oscarów. Owszem, na płycie „To Pimp a Butterfly" Lamar mówi o tych problemach, i to bez ogródek. Ale też przede wszystkim atakuje własną, czarną społeczność za to, że nie potrafi wyjść z własnego getta.

Warto wczytać się w jego teksty, by zrozumieć, jak ostro potraktował ten problem. W serwisie YouTube dostępne są doskonale wyreżyserowane wideoklipy do muzyki z albumu. Jego producentem wykonawczym i wydawcą jest Dr. Dre, najbogatszy z raperów i jeden z najbogatszych ludzi show-biznesu. Dzięki temu Lamar dostał nieograniczone możliwości realizacji swoich pomysłów. Zaprosił do studia licznych gości, a kilkunastu producentów zadbało o różnorodne brzmienia.

Dobre wpływy

Słychać tu nie tylko hip-hop, który dominował na wcześniejszych płytach Lamara, ale także funk, soul, blues, jazz i psychodelic funk. Krytycy dopatrują się wpływu elektrycznych albumów Milesa Davisa z początku lat 70. XX w., nagrań grupy Sly and the Family Stone, Funcadelic George'a Clintona i Erykah Badu.

Ja dodałbym jeszcze jazzmana Roberta Glaspera, który wcześniej otrzymał statuetki Grammy za album „Black Radio" i utwór „Jesus Children of America". Jeszcze raz sprawdziła się recepta na sukces: korzystać z różnych wzorów i tworzyć coś nowego. Nawet słuchacz, który nie lubi rapu, odnajdzie na płycie „To Pimp a Butterfly" ciekawą muzykę do słuchania.

Hasło „muzyka do słuchania" wydaje się przewodzić Akademii, która pomija awangardowe produkcje, a takim twórcom jak kompozytor John Cage przyznaje tylko pośmiertne, honorowe nagrody. W pięciu kategoriach jazzowych nie było żadnej nominacji dla eksperymentów czy też tak lubianych w Europie produkcji wytwórni ECM Records. Pomija się nawet Keitha Jarretta, jednego z najwybitniejszych jazzmanów. Ale nie ma też wśród nominacji smooth jazzu, który w USA ma się dobrze, a jednak nie jest ceniony przez fachowców.

Cieszą nagrody Grammy dla Marii Schneider, która sama zbiera fundusze na swoje produkcje. Jedną z dwóch statuetek dostała za majstersztyk aranżacji i jazzową doskonałość na płycie „The Thompson Fields". Po raz drugi wyróżniono niezwykłą formację Snarky Puppy, która łączy jazz, blues i r'n'b w intrygującą formę dużego zespołu.

Jeszcze większe uznanie należy się akademikom za nagrodę dla albumu „Don't Wanna Fight" zespołu Alabama Shakes w kategorii rock. Muzycy z Alabamy nawiązują do starego brzmienia lat 60. i 70. XX w., łącząc chyba wszystko, co już było w muzyce amerykańskiej, ale w nowatorskim i odważnym stylu.

Z nagród Grammy wynika kilka wskazówek dla polskich artystów: przykładać wielką wagę do produkcji, szukać natchnienia w najlepszej muzyce, jaką kiedykolwiek zagrano, nie bać się oryginalnych pomysłów. Bo talenty to my mamy.

Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz