„Madama Butterfly”: Śmierć z rytmami techno

Pomysł z operą na placu Defilad w centrum tętniącej sobotnim życiem Warszawie okazał się pełen pułapek, które wszakże nie zagłuszyły muzycznych emocji.

Aktualizacja: 16.06.2019 10:58 Publikacja: 16.06.2019 10:54

Foto: materiały prasowe

Pierwszym sukcesem tego przedsięwzięcia był komplet na zbudowanej na placu Defilad widowni. Pięć tysięcy ludzi postanowiło obejrzeć, a przede wszystkim wysłuchać „Madamy Butterfly” w tak nietypowych warunkach. 

W tym momencie wszakże pojawił się pierwszy problem: wprowadzenie tylu widzów na wykupione przez nich miejsca okazało się zadaniem znacznie trudniejszym niż zakładano przy skąpej liczbie wejść, słabej informacji i niespiesznej obsłudze. Musiały minąć nieprzewidziane trzy kwadranse, niż wszyscy usiedli tam, gdzie powinni.

Problem drugi: nagłośnienie. To jedna z najtrudniejszych łamigłówek do rozwiązania przy tego typu widowiskach plenerowych i często wymaga ona kilkuletnich prób dokonywanych w trakcie kolejnych inscenizacji. 

Przed organizatorem, Teatrem Studio także jeszcze droga daleko: o ile glosy wysokie brzmiały z głośników w miarę naturalnie, to niskie, w dolnych rejestrach były spłaszczone i jednowymiarowe. Śpiew docierał z wyraźną szkodą dla orkiestry, proporcje brzmień zostały bowiem zachwiane, a efekt pracy dyrygenta Marcello Mortadellego – właściwie trudny do ocenienia.

Nie udało się też pozbyć wielkomiejskiego hałasu. O ile, monumentalna bryła Pałacu Kultury stworzyła ciekawą scenerię dla podniosłego widowiska, o tyle odgłosy muzyki techno wdzierające się z oddali w dzieło Pucciniego nie stały się ciekawym dodatkiem. Trudno bowiem uznać, że natrętny rytm podkreślał narastający dramat prowadzący do finałowej tragedii bohaterki „Madamy Butterfly”.

Tym bardziej trzeba docenić trzeba starania wykonawców, by operę Pucciniego podać w jak najdoskonalszym kształcie. To była „Madama Butterfly” na wyrównanym poziomie, począwszy od ról najdrobniejszych poprzez zinterpretowaną w naturalny, subtelny sposób  Suzuki (Monika Ledzion–Porczyńska) świetnie zarysowanego w swych wątpliwościach moralnych konsula Sharplessa (Andrzej Dobber) aż do głównych gwiazd wieczoru.

Roberto Alagna ujmował młodzieńczym blaskiem głosu, swobodą  oraz wdziękiem, który sprawiał, że Pinkerton się sympatyczny, choć to przecież typowy męski egoista. Najważniejsza jednak była Cio-Cio-San, tytułowa Madama Butterfly. Aleksandra Kurzak sportretowała ją w oryginalny sposób.

Początkowo była niezwykle delikatna, wręcz dziewczęca, niewiele śpiewaczek potrafi ją tak pokazać, by widz uwierzył, że ma ona – według libretta – jedynie 15 lat.. Potem krucha Cio-Cio-San w ujęciu Aleksandry Kurzak dojrzewała, stając się kobietą walczącą, momentami wręcz drapieżną. To przemyślana, konsekwentna interpretacja i jeśli nawet pod względem wokalnym brakowało niekiedy wokalnej siły, ważniejsza była szczerość, prawda i czystość wyrażanych emocji.

Tak oto Giacomo Puccini ze swą muzyką zatriumfował na placu Defilad w upalną sobotnią noc.

Pierwszym sukcesem tego przedsięwzięcia był komplet na zbudowanej na placu Defilad widowni. Pięć tysięcy ludzi postanowiło obejrzeć, a przede wszystkim wysłuchać „Madamy Butterfly” w tak nietypowych warunkach. 

W tym momencie wszakże pojawił się pierwszy problem: wprowadzenie tylu widzów na wykupione przez nich miejsca okazało się zadaniem znacznie trudniejszym niż zakładano przy skąpej liczbie wejść, słabej informacji i niespiesznej obsłudze. Musiały minąć nieprzewidziane trzy kwadranse, niż wszyscy usiedli tam, gdzie powinni.

Pozostało 81% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Kultura
Polka kieruje berlińskim festiwalem muzycznym MaerzMusik
Kultura
Nie żyje Tomasz Łubieński. Słynny prozaik i eseista miał 85 lat
Kultura
Polscy artyści na maltabiennale.art 24
Kultura
Shirin Neshat i furia Iranek. Wystawa w Fotografiska Berlin
Kultura
Dragon Ball. Fenomen który trwa do dzisiaj