Można odnieść wrażenie, że z okazji jubileuszu kompozytor chce podzielić się z nami swą refleksją na temat przemijania, dlatego na inaugurację festiwalu w Filharmonii Narodowej zaproponował jedno z najprostszych i najpiękniejszych dzieł – „Powiało na mnie morze snów. Pieśni zadumy i nostalgii” z 2010 roku.
Ten wybór z polskiej poezji – głównie romantycznej i młodopolskiej, ale uzupełnionej o fragmenty wierszy Wata, Gałczyńskiego czy Herberta właśnie zdumiewa prostotą. To także najbardziej wyciszona kompozycja Pendereckiego wśród jego dzieł wokalno-orkiestrowych, z rozrzedzoną tkanką orkiestrową i delikatnymi wejściami chóru. Tekst i muzyka tworzą obraz magicznego ogrodu, któremu patronują – jakżeby inaczej – Leśmian z Micińskim. Impresyjnie potem został nakreślony klimat nocy, by w finale wraz z powtarzającymi się fragmentami „Fortepianu Chopina” Norwida przywołać udręczoną ojczyznę widzianą z oddali.
Tak jak podczas prawykonania „Pieśni zadumy i nostalgii”, wieńczącego Rok Chopinowski 2010, tak i obecnie partie solowe zaśpiewali Wioletta Chodowicz i Mariusz Godlewski, czujący się bardzo dobrze w tego typu liryce wokalnej. Dołączyła do nich tym razem obdarzona głębokim mezzosopranem Małgorzata Pańko. Poetycko-muzyczne krajobrazy subtelnie odmalował Jacek Kapszyk z orkiestrą i chórem Filharmonii Narodowej, wieńcząc całość posępnym finałem.
Najgoręcej jednak publiczność przyjęła w piątek izraelsko-amerykańskiego wiolonczelistę Amita Peleda. Zagrał II Koncert wiolonczelowy, który 35 lat temu Krzysztof Penderecki skomponował dla swego przyjaciela Mścisława Rostropowicza. Utwór utrzymany jest w podobnym, mrocznym klimacie, choć to muzyka zdecydowanie bardziej dramatyczna i momentami wirtuozowska. Amit Peled poradził sobie i z formą utworu, i jego trudnościami technicznymi, dodając jeszcze rzecz niebagatelną – piękną, ciemną barwę wiolonczeli.
Ciekawy, wręcz zaskakujący okazał się sobotni koncert kameralny w Teatrze Królewskim w Łazienkach. Skrzypaczka Marta Kowalczyk i pianista Łukasz Chrzęszczyk zagrali I Sonatę, którą Krzysztof Penderecki napisał w wieku 20 lat. Utwór rzadko pojawia się w wykazie oficjalnych kompozycji, traktowany bardziej jako studenckie zadanie na zaliczenie. A jednak prosta i zgodnie z ówczesnymi tendencjami, neoklasyczna sonata nie jest tylko młodzieńczą wprawką. Oba instrumenty prowadza tu ciekawy dialog, wkraczający w rejon oryginalnie potraktowanej muzyki atonalnej.