"Kupiliśmy dwa bilety w obie strony dla niej i jej wiolonczeli bezpośrednio od American Airlines" - relacjonował na Facebooku mąż pasażerki. "Specjalnie zaznaczyliśmy, że drugi bilet dotyczy wiolonczeli jako bagażu kabinowego. Powiedziano mi, że nie będzie z tym żadnego problemu "- napisał.

Podróż z Chicago do Miami rzeczywiście odbyła się bez kłopotu. Personel pokładowy pomógł nawet umocować wart 30 tys. dol. instrument na fotelu. Jednak w drodze powrotnej kobieta została poproszona o opuszczenie samolotu wraz z wiolonczelą, rzekomo ze względu na jej zbyt duże wymiary.

Mąż wiolonczelistki podejrzewa, że był to tylko pretekst, a na feralny lot linia lotnicza sprzedała po prostu zbyt dużo biletów. Wykorzystała więc taką wymówkę, żeby zwolnić bez konsekwencji dwa miejsca w samolocie. Ich znajomy, który pozostał na pokładzie poinformował ich, że chwilę po opuszczeniu przez kobietę pokładu jej miejsce i to przeznaczone na instrument zajęli dwaj inni pasażerowie.

Linia American Airlines stwierdziła w oświadczeniu dla Fox News, że incydent był tylko "nieporozumieniem".

"Doszło do nieporozumienia, czy wiolonczela, z którą podróżowała pasażerka, spełniała wymagania, aby zmieścić się na pokładzie konkretnego samolotu, którym leciała, Boeinga 737. Zmieniliśmy rezerwację pasażerki na lot następnego dnia rano na pokładzie większego samolotu, Boeinga 767. Zapewniliśmy jej hotel i wyżywienie" - zapewniła linia w oświadczeniu przerpaszając jednocześnie za niedogodności.