Powtórka z rozrywki

Co nas spotkało w polskiej literaturze przez ostatni rok? Albo czy spotkało nas coś, czego nie było rok lub dwa lata temu?

Publikacja: 17.12.2018 17:02

Foto: materiały prasowe

Dostaliśmy tuzin lepszych i gorszych biografii – m.in. Góreckiego, Kantora, Kuronia, Jarockiego. Do wyboru, do koloru, a tylko biografii kobiet jak na lekarstwo. I choć udał się Magdalenie Grzebałkowskiej „Komeda", a Aleksandrowi Kaczorowskiemu „Ota Pavel", to chyba tylko „Herbert" Andrzeja Franaszka był wydarzeniem porównywalnym do ubiegłorocznego „Gombrowicza" Klementyny Suchanow.

Co jeszcze? Kolejne kryminały solidnych jak zawsze Marka Krajewskiego, Mariusza Czubaja, Wojciecha Chmielarza oraz długich zastępów aspirujących do ich poziomu średniaków i niemałej liczby grafomanów.

Ale w większości – powtórka z rozrywki. Doczekaliśmy się nowej książki o blokowiskach Beaty Chomątowskiej, nowego Krzysztofa Vargi o Węgrzech, nowego Pilcha jak zwykle o nim samym, nowych esejów o winach Marka Bieńczyka oraz powieści Wiesława Myśliwskiego, nad którą wszyscy tradycyjnie z uznaniem pokiwali głowami, ale przeczytali tylko nieliczni. Zwyczajowo Dorota Masłowska napisała kolejną niepowieść do wystawiania/śpiewania/ rysowania (niepotrzebne skreślić), a Ziemowit Szczerek znów wyzłośliwiał się na temat polskiego kołtuna i neosarmatyzmu.

Morze przeciętności

Jedźmy dalej wyrobioną koleiną. Kolejna książka wydana przez Krytykę Polityczną o emancypacji kobiet w dawnej RP, a z drugiej strony biograficzna proza o Piłsudskim („Sybir" Tomasza Łysiaka).

Nie zapominajmy też o non-fiction. Były polskie reportaże o Grenlandii, Naddniestrzu, Turcji i dwa, które warto polecić z tytułu. Znakomity „Buran" Wojciecha Góreckiego o dawnych republikach azjatyckich ZSRR. Drugi to „Błoto słodsze niż miód", w którym Małgorzata Rejmer sportretowała Albanię z czasów komuny.

Przypomina to polskie kino z monologu inżyniera Mamonia w „Rejse": nuda, nic się nie dzieje, proszę pana. A przynajmniej nic, co zaskoczyłoby czytelnika, bo przecież część ze wspomnianych książek prezentowała się przyzwoicie. A jednak przez cały rok żyliśmy wspomnieniem znakomitych opowiadań Pawła Sołtysa. Jego „Mikrotyki" wydane jesienią 2017 r. zdobywały kolejne wyróżnienia, m.in. Nagrodę Literacką Gdynia oraz Nagrodę im. Marka Nowakowskiego.

Co tydzień ukazuje się tyle książek, że już nie sposób nadążyć – nie tylko za wszystkim, co się drukuje, ale choćby za jedną kategorią. Wydawcy też nie pomagają. Fantazja działów promocji przekracza granice zdrowego rozsądku. Co poniedziałek czytamy w mejlach o „błyskotliwym debiucie", „długo oczekiwanej kontynuacji" i „uwielbianym przez czytelników bestsellerze". Proponowałbym zimnej wody.

Wznowienia olśnienia

Zderzając ilość wydawniczych premier ze wskaźnikami czytelnictwa, które od lat stoją na stabilnie marnym poziomie, można mieć wrażenie, że więcej Polaków pisze, niż czyta. Polski czytelnik nie jest w formie, ale i słynny Remigiusz Mróz ma słabszy rok za sobą. Tylko siedem nowych książek? Przecież dwa lata temu było ich dziesięć. Koniec świata, jak mawiał dozorca Popiołek z serialu „Dom".

Dlatego w tym roku nie będzie nagrody głównej. Tak jak nie było Złotych Lwów w Gdyni w 1989 r., a reżyser Wojciech Marczewski pytał: „Koledzy, czy musieliście robić te filmy, które zrobiliście?".

Żeby nie ograniczać się do jeremiady i ze świadomością, że powyższa ocena jest zbyt surowa, należy podkreślić, że kilka wydarzeń i premier literackich naprawdę mogło dostarczyć satysfakcji. Man Booker International Prize dla Olgi Tokarczuk za „Bieguny" – gigantyczny sukces i międzynarodowa szansa nie tylko dla tej jednej autorki, ale dla polskich literatów w ogóle.

Cieszy również wskrzeszenie, zdawałoby się już dogorywającego, Państwowego Instytutu Wydawniczego, który nabrał wiatru w żagle i wydał wiele znakomitych książek. Wznowił choćby „Opowiadania podolskie" Juliana Wołoszynowskiego i cztery tomy dzieł Bułhakowa w przekładzie m.in. zmarłej niedawno Ireny Lewandowskiej. Było wznowienie trylogii ukraińskiej Józefa Łobodowskiego (wydawnictwo Test). Pasjonującego dzieła prozatorskiego, które podobnie jak kilka lat temu „Nadberezyńcy" Floriana Czarnyszewicza, a wcześniej powieści Sergiusza Piaseckiego, ma szansę wyjść z niepamięci i wejść w poczet rodzimej klasyki.

Kresy, kresy, kresy

Cieszą też niektóre nowości, bo nieprawdą byłoby stwierdzenie, że w tym roku dostaliśmy tylko takie książki, jakie już znamy. Jednym z najważniejszych dzieł było „Nad Zbruczem" Wiesława Helaka (wyd. Arcana), powieść o dojrzewaniu i rodzącym się poczuciu obowiązku oraz patriotyzmu.

Historia ta jest skonstruowana niezwykle tradycyjnie, a z perspektywy literatury, która dzisiaj zdobywa najważniejsze nagrody, książka Helaka jest zdecydowanie démodé. Jednak jest w niej niezwykła siła i – co najważniejsze – napisana została przepiękną polszczyzną. Portretuje pieczołowicie pielęgnowane szlacheckie tradycje na dalekim Podolu z przełomu XIX i XX wieku, kiedy to Polakom z kresów świat ostatecznie zawalił się na głowę.

O rubieżach II RP w sposób wyczerpujący napisał także prof. Włodzimierz Mędrzecki w swych esejach opublikowanych w Wydawnictwie Literackim pt. „Kresowy kalejdoskop". Dostał za nie nagrodę KLIO na Targach Książki Historycznej za popularyzowanie historii.

Kresy jakby zdominowały literaturę polską mijającego roku. Kolejnym tego dowodem był „Jeremiasz" Piotra Nesterowicza, choć akurat fabuła tej ciekawej powieści historycznej z elementami kryminału dotyczyła nie Ukrainy czy terenów Wielkiego Księstwa Litewskiego, ale Podlasia.

Innym ważnym wydarzeniem była premiera serialu „Ślepnąc od świateł" wyprodukowanego przez HBO. Mniejsza z tym, jak udał się pod względem filmowym, ale już sam fakt, iż powstał przebojowy serial na podstawie polskiej powieści Jakuba Żulczyka z 2014 r., stojącej o dwie półki wyżej niż przeciętna nadwiślańska proza gatunkowa, daje odrobinę nadziei na przyszłość.

Dostaliśmy tuzin lepszych i gorszych biografii – m.in. Góreckiego, Kantora, Kuronia, Jarockiego. Do wyboru, do koloru, a tylko biografii kobiet jak na lekarstwo. I choć udał się Magdalenie Grzebałkowskiej „Komeda", a Aleksandrowi Kaczorowskiemu „Ota Pavel", to chyba tylko „Herbert" Andrzeja Franaszka był wydarzeniem porównywalnym do ubiegłorocznego „Gombrowicza" Klementyny Suchanow.

Co jeszcze? Kolejne kryminały solidnych jak zawsze Marka Krajewskiego, Mariusza Czubaja, Wojciecha Chmielarza oraz długich zastępów aspirujących do ich poziomu średniaków i niemałej liczby grafomanów.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki