Na tom listów obojga „Jacyś złośliwi bogowie zakpili z nas okrutnie” składa się 91 listów wysłanych w ciągu 41 lat i na pewno – jak pokazuje wymiana liścików – niektóre zaginęły.
Korespondencja rozpoczyna się listem napisanym 24 listopada 1955 roku przez Wisławę Szymborską. W tym inauguracyjnym, z nagłówkiem „Szanowny Kolego” zwróciła się z postulatem: „Prosimy Was: przyślijcie Błońskiemu kilkanaście swoich utworów” w celu opublikowania ich na łamach „Życia Literackiego”, którego dział poezji prowadziła. Ta forma ówcześnie lansowanej propagandowej formy „wy”, szybko ustąpiła miejsca serdeczniejszym nagłówkom, w których zrazu przodował on. W apogeum w roku 1961 pisał: „Jezioro Łabędzie mych dzikich snów, Kolumno i Różo mej tęsknoty”, „Wisła, Ty moje Życie, ty moje tiu tiu tiu Ty moje małe rączki”, na co poetka ripostowała: „Tamaryszku, błagam, nie szalej!”. Jej „schnięcie” bez niego było bardziej wyważone, no i w końcu – osiągnęli równowagę.
Warto przypomnieć, że ich korespondencyjna znajomość rozpoczęła się gdy Szymborska miała 32 lata, a Herbert – 31. Łączyła ich nić sympatii, która nawiązywała się po pierwszych kilku dość oficjalnych listach. Byli wszakże poetami, których łączyła wspólnota poczucia humoru i pewnie subtelna (ale jednak) potrzeba, by gibkimi frazami nie tylko wzajem się bawić, ale i troszkę czasem sobie zaimponować. Częścią tej zabawy – gry były świadomie popełniane błędy ortograficzne, wprowadzenie fikcyjnej postaci Apollona Frąckowiaka (trzeciego pełnoprawnego uczestnika korespondencji), umieszczanie treści liścików na samodzielnie wykonanych przez Szymborską, dziś sławnych kartkach, a także tchnących często absurdem bądź kiczem zakupowanych przez Herberta. Zaskakująca jest zresztą w tej wymianie jego niezmordowana lekkość i pogoda ducha.
Niewiele jednak z opublikowanej korespondencji dowiedzieć się można o świecie piszących, a już nic niemal - o ich życiu. Refleksji ogólniejszych ani też istotniejszych przemyśleń – także nie dostarcza. Ciekawostką jest list z września 1981 roku, w którym Szymborska konsultowała z Herbertem propozycję wyjazdu na wspólny wieczór poezji w Londynie: „Ja pojadę tylko, kiedy Wy pojedziecie” (trzecim miał być Ryszard Krynicki) dodając w przypisie: „po londyńsku nie mówię ani słówka, tak już jest”. Owo zapytanie sprowokowało jeden z najdłuższych w tej korespondencji listów Herberta, który wyliczył okoliczności, dla których rozważany wieczór nie jawił się jako atrakcja. Żartobliwie jak zazwyczaj, ale – skrupulatnie – wyliczył, że koszty – te liczone w pieniądzach – mogą przewyższyć oczekiwania i możliwości.
Andrzej Franaszek, w opublikowanej dopiero co biografii Herberta skonstatował: „Jeśliby mierzyć związki Zbigniewa Herberta wartością pozostałych po nich listów, to niewątpliwie pierwszą lokatę, przynajmniej w kategorii uroku, musielibyśmy przyznać jego przyjaźni, flirtowi, romansowi, a może tylko pełnemu żartów koleżeństwu z Wisławą Szymborską”.
Wygląda na to, że słowna ekwilibrystyka i jej błyskotliwa efektowność nie oznaczały jednak większej zażyłości. Warto uzmysłowić sobie, że 91 listów w ciągu 41 lat – z których większość to zaledwie kilkuzdaniowe formy (edytorskie noty w tym tomie bywają często dłuższe) – to naprawdę niewiele. A jeszcze mniej, gdy uświadomić sobie, ze alternatywna e-mailowa korespondencja wówczas nie istniała. Tezę tę potwierdza także zaledwie jedno wspólne zdjęcie obojga pomieszczone w starannie opracowanej korespondencji. A i na nim nie są sami…