Skarb narodowy, ale nie z pawlacza

Każdy kraj posiada coś w rodzaju skarbu narodowego, swojej najdrogocenniejszej wizytówki. W Anglii to zapewne są Stonsi, oczywiście też Churchill i T. S. Eliot. W Niemczech Willy Brandt, czy Kraftwerk, no i Gunter Grass. We Francji jest to Albert Camus i Charles de Gaulle. I tak dalej. A w Polsce?

Aktualizacja: 02.03.2016 17:03 Publikacja: 02.03.2016 17:00

Artur Becker

Artur Becker

Foto: archiwum prywatne

W Polsce mamy świętą trójcę w postaci Jana Pawła II, Lecha Wałęsy i Czesława Miłosza. W szczególności Lech Wałęsa jest chyba takim „najdrogocenniejszym skarbem narodowym”, ponieważ nie ma takiego miejsca w Europie, czy Ameryce, gdzie nie byłby znany i podziwiany.

A teraz, kiedy weryfikujemy „100 dni” nowych rządów w Polsce, należałoby zapytać nie tylko o „dobrą zmianę”, ale również o inną zmianę: o zmianę wizerunku Polski w Europie Zachodniej. Jak ona wypadła? To bardzo trudne pytanie. 

Chyba tylko Niemcy są w stanie tak naprawdę do końca zrozumieć, na czym polega problem dekomunizacji. Na początku lat 90 kraj ten dysponował większym doświadczeniem niż Polska, jeżeli chodzi o rozliczenie reżimowej przeszłości byłego NRD. Nie czekano z lustracją. Nie popełniono tych błędów, które po '45 roku były w pewnym sensie nie do uniknięcia. Dopiero rewolucja lewicy i studentów pod koniec lat sześćdziesiątych pozwoliła na rozprawienie się z generacją byłych nazistów, którzy po wojnie często zajmowali kluczowe stanowiska zarówno w administracji państwowej, jak i w sądownictwie.

Nie chodziło zresztą wtedy o ciąganie starców po sądach, chociaż dopiero na początku lat sześćdziesiątych odbyły się we Frankfurcie nad Menem słynne procesy oświęcimskie. Dla lewicy liczyło się tylko jedno: ideologiczne i moralne rozliczenie z przeszłością Niemiec w kontekście budowania liberalnego społeczeństwa; stęchlizna w republice stworzonej przez Adenauera była w tych czasach nie do zniesienia, o czym zresztą często wspominał Günter Grass. Trzeba było po prostu porządnie „posprzątać”. I wiadomo, czym skończyły się te najradykalniejsze porządki w zakłamanym i konserwatywnym społeczeństwie młodej republiki: powstaniem Frakcji Czerwonej Armii.

Dlatego w 1990 roku Niemcy spieszyły się z moralnym i historycznym rozliczaniem spadku po NRD.  Stworzyli  Instytut Gaucka i już w dwa lata później każdy obywatel mógł zajrzeć do swojej teczki. Oczywiście, dochodziło też w Niemczech do niszczenia teczek. STASI zadbała o swoje geszefty dość skutecznie, w wyniku czego wielu zbrodniarzy komunistycznych nie zostało do dziś należycie osądzonych. A same procesy sądowe przeciwko byłym agentom lub mordercom ciągnęły się przez wiele lat, w sumie ciągną się do dziś. 

W każdym razie „dobra zmiana” w Polsce uświadomiła Zachodowi, jak trudny i złożony jest problem podziału polskiego społeczeństwa po 1989 roku, jak trudny jest proces dekomunizacji. Przez wiele lat tłumaczyłem Niemcom, iż najlepiej można zrozumieć ten ideologiczny podział społeczeństwa polskiego na subtelnym przykładzie konfliktu Giedroycia i Herlinga-Grudzińskiego – nie chciałem prać polskich brudów w Niemczech. Jak wiadomo autor „Dziennika pisanego nocą” był zwolennikiem radykalnej dekomunizacji, a jego wydawca podał rękę komunistom i dążył do pokojowego dialogu w imię nowego, demokratycznego porządku w Polsce. 

Zwrócenie uwagi na ten trudny ideologicznie podział w Polsce jest jedynym pozytywnym osiągnięciem rzeczonych „100 dni”.

Niestety, trzeba stwierdzić również przy tej okazji, że wizerunek Polski zmienił się na Zachodzie radykalnie i zdecydowanie w kierunku negatywnym.

A pewne sprawy rzeczywiście powinno załatwiać się tylko i wyłącznie na swoim podwórku. Nie wolno wychodzić z nimi na zewnątrz, nie wolno zapraszać sąsiadów lub obcych do dyskusji. Jest to oczywiście trudne do zrealizowania, kiedy wcale nie tak naiwne wdowy po zbrodniarzach komunistycznych otwierają pawlacze, szafki, szuflady i wyciągają z nich stęchłe i brudne papiery i puszczają je w świat. Ale to papiery, które są tak samo podejrzane jak ich były właściciel. To nie żaden skarb, ani też rewelacyjne dokumenty dla historyków. Już w 1980 roku mówiono przecież o tym, że Lech Wałęsa miał za sobą epizod współpracy z SB, i to na mazurskiej prowincji, skąd pochodzę. A jednak porwał nas wszystkich i dał nam nadzieję, że wolność jest najcenniejszym skarbem ludzkiego życia i że trzeba do niej dążyć za wszelką cenę.

Nie, nie wolno niszczyć skarbu narodowego. To gwóźdź do trumny, to samobójstwo. To podcinanie gałęzi, na której wszyscy siedzimy.     

A teraz pozostał tylko żal, bo żal jest patrzeć, jak próbuje się zniszczyć kogoś, kto niby ma odpowiadać za całe zło PRL-u. A ci, którzy powinni byli rzeczywiście zostać osądzeni, już dawno nie żyją. I to właśnie z tym złem wszedł Wałęsa w tamtych trudnych latach w dyskurs, a było to dość szaleńczym przedsięwzięciem, gdyż zło nie znosi żadnego dialogu i żadnych ustępstw. Jak on to zrobił? Skorzystał rzeczywiście z pomocy „Bolka” i Matki Boskiej? Ja dziś opowiadam mojemu synowi, pięknemu dwudziestoletniemu, o tych wąsach, o tym płocie, o tej motorówce, o tym gigantycznym długopisie, o hotelu w Arłamowie, o teczkach, o tych bramach stoczni. O bramach do wolności. O wierszu Miłosza. Żeby mój syn pamiętał i wiedział, bo legendy trzymają naród przy życiu. Nie grzebmy więc w tych śmierdzących papierach. Niech zrobią to historycy, bo to ich zawód. Niech zrobią to zwolennicy spiskowej teorii dziejów. Niech zrobią to wszyscy ci, którzy chorują na niewinność.     

Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami