Akcja „Simona Boccanegry” – oparta zresztą na wydarzeniach historycznych – rozgrywa się w XIV w. w Genui. Ale na festiwalu w Salzburgu, nim jeszcze zabrzmią pierwsze takty muzyki Giuseppe Verdiego, nikt nie ma wątpliwości, że czas zdarzeń jest inny.
Polityczny Verdi
Oto na scenę wbiega tłum urzędników, sądząc po garniturachi płaszczach, wyższego szczebla. Wszyscy mają telefony i coś natarczywie w nie wpisują. Po chwili wiadomo, o co chodzi. Tiulową zasłonę, stanowiącą tło, zalewa potop tweetów. Wszystkie są podobnej treści i mają jeden cel: obalić próżniaczą kastę patrycjuszy, a władzę oddać uczciwym plebejuszom. Dożą Genui ma zostać Simon Boccanegra.
Dobra zmiana udaje się, ale ci, którzy tweetami wpływają na nastroje tłumów, nie próżnują. Okazuje się bowiem, że ten, którego wynieśli oni na szczyty, rządząc, kieruje się własnymi zasadami. Telefony znów są więc w użyciu i szykuje się kolejny przewrót. Raz uruchomiona machina polityczna zapewne nigdy się nie zatrzyma, zawsze znajdzie się ktoś, kto, sterując emocjami ludzi, będzie chciał osiągnąć własny cel.
Andreas Kriegenburg, wybitny niemiecki reżyser teatralny, pracujący też w operze, przygotowując premierę „Simona Boccanegry” w Salzburgu, nie mógł przewidzieć naszej afery tweetowej. Ale jest artystą wnikliwie obserwującym rzeczywistość, więc może miał na myśli ojczyznę Verdiego, gdzie po władzę sięgnęli, porywając wyborców, ludzie znikąd, jak Simon Boccanegra, pirat, żyjący na bakier z prawem. A może Kriegenburg pragnie po prostu pokazać, że w dobie telefonów komórkowych, internetu i mediów społecznościowych, polityka stała się nieprzewidywalna.
Placido Domingo i Piotr Beczała po „Luisie Miller”