Gdy patrzę na teraźniejszość Kościoła w Polsce, to mam tylko jedno historyczne skojarzenie. Rok 1939 i rządy sanacji, która deklaruje, że nie odda ani guzika, buduje masowe akcje społeczne, pacyfikuje nieprzekonanych i utwierdza się we własnej potędze. Kościół zachowuje się obecnie dokładnie tam samo. Akcje (internetowe, ale także w realu) #muremza, listy poparcia, medialne obrony (a także nagonki, bo i o nich można i trzeba mówić) budują przekonanie, że odzyskaliśmy potęgę, że mamy znaczenie, że wszystko zmierza ku dobremu, a jeśli coś trzeba zrobić, to co najwyżej uciszyć krytyków, stoczyć zwycięski bój z wrogimi ideologiami i dzielnie wspierać rządzącą Polską ekipę. Gdy ktoś zaczyna kwestionować ten obraz, uznaje się go za kolejnego malkontenta, jeśli nie od razu za zdrajcę, który nie dostrzega nieustannego pasma sukcesów, bo zapewne pobiera szekle (czy inne waluty) od przeciwników Kościoła.