Rzeczpospolita: Jak pan odbiera najnowsze doniesienia IPN o autentyczności teczek Lecha Wałęsy?
Andrzej Gwiazda: Już od 1980 roku nie mam żadnych wątpliwości, że Wałęsa współpracował. Ustalenia IPN są impulsem, dzięki któremu możemy zacząć rzeczową dyskusję. Mam nadzieję, że wreszcie przestaniemy się zajmować Lechem Wałęsą, który był agentem na krótkiej smyczy, a zajmiemy się odkrywaniem jego mocodawców. Nikt chyba nie podejrzewa Wałęsy o taki stopień inteligencji, który pozwalałby mu na samodzielne prowadzenie gry. On cały czas był kukiełką.
Współpracował przez cały czas? Odważna teza.
Oczywiście, że tak. Przecież bezpieka o tym, że w latach 70. ma powstać jawna opozycja, wiedziała, zanim ona powstała. Nie ma co do tego wątpliwości. I rzekomo wtedy nagle zrywa współpracę z agentem... Człowiek logicznie myślący nigdy w to nie uwierzy. Zresztą w zasobach archiwalnych zachował się dokument dotyczący dwóch oficerów bezpieki (prowadzących Wałęsę), którzy – gdy Wałęsa wstąpił do Wolnych Związków Zawodowych – próbowali wznowić z nim współpracę. Jest to bardzo ciekawe. W pierwszej fazie zapisanej w raporcie rozmowy Wałęsa był jakby przestraszony. Ale potem odzyskał pewność siebie, zrugał oficerów i zapowiedział, że jeżeli będą próbowali z nim w przyszłości nawiązać kontakt, to „zamelduje komu trzeba".
Ale skąd ma pan pewność?