Wyjątkowość Tunezji – kraju, w którym dekadę temu zaczął się bunt, zwany rewolucjami arabskimi – polega na tym, że nadal jest tam pluralizm i demokracja. Na dodatek w normalnym życiu politycznym współuczestniczy partia islamistyczna Nahda, wywodząca się z Bractwa Muzułmańskiego (w Egipcie i prawie wszystkich monarchiach Półwyspu Arabskiego całkowicie zakazanego).
Przyszłość eksperymentu z islamistami w rządzie stanęła pod znakiem zapytania. W środę do dymisji podał się premier Iljas Fachfach, polityk centrowej partii laickiej, którego krytykowała Nahda. Jest oskarżany o konflikt interesów – firma, w której miał udziały, dostała dzięki jego wsparciu rządowe wielomilionowe kontrakty. On sam temu zaprzecza.
Nahda ma najwięcej posłów w parlamencie i współtworzyła dotychczas rząd z mniejszymi partnerami, różnorodnymi ugrupowaniami świeckimi. Nie objęła jednak stanowiska premiera, jej charyzmatyczny lider Raszid Ghanuszi – w czasach dyktatury, która padła w 2011 r., główny więzień, a potem główny uchodźca polityczny – stanął na czele parlamentu.
– Zapewne Nahda wycofa się z rządu, ale będzie go wspierała w parlamencie, by nie doszło do przedterminowych wyborów. Los przyszłego gabinetu jest nie do pozazdroszczenia. Z powodu wielotygodniowego paraliżu gospodarki wywołanego walką z pandemią w kasie państwowej jest pusto – mówi „Rzeczpospolitej" Ahmed Unajes, emerytowany dyplomata, który po obaleniu dyktatury był krótko szefem MSZ Tunezji. Jego zdaniem eksperyment z islamistami dopuszczanymi do współrządzenia się nie kończy.
Liberalnymi Tunezyjczykami wstrząsnął wyrok, który zapadł we wtorek. 27-letnia blogerka ma trafić na pół roku do więzienia (jeszcze się odwołuje) za zamieszczenie w mediach społecznościowych covidowego żartu, w którym naśladowała język Koranu. W swojej „koronasurze" przestrzegała, że wirus nie patrzy na to, „czyś królem czy niewolnikiem, słuchaj zatem głosu nauki, ignoruj tradycję" – pisała Emna Szarki, co stołeczny sąd uznał za obrazę uczuć religijnych i podżeganie do nienawiści.