Jeśli traktować serio zasady zapowiedziane przez rząd, powinniśmy właśnie wracać do systemu czerwonych i żółtych stref, bo średnia liczba zakażeń w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców w ciągu ostatnich siedmiu dni spadła poniżej 25 osób. Jednak zamiast luzowania mamy politykę wręcz odwrotną – resort zdrowia zapowiedział wprowadzenie nowych restrykcji, począwszy od poświątecznego poniedziałku. Gdy jednak idzie o meritum, rząd może mieć rację. Mimo spadku zachorowań wciąż mamy do czynienia z niebezpiecznie wysokim odsetkiem śmiertelności na Covid. Po szaleństwie przedświątecznych zakupów i po samych świętach zachorowalność może znów wystrzelić, a trzecia fala rozpocznie się ze znacznie wyższych poziomów niż druga. Jeśli jeszcze do tego dodamy coraz bardziej niepokojące doniesienia o pojawieniu się nowej odmiany koronawirusa, mamy już przepis na katastrofę.

Sęk w tym, że jeśli rząd najpierw zapowiada, że przy określonym wskaźniku otwieramy gospodarkę, a gdy ten wskaźnik osiągamy, zapowiadana jest narodowa kwarantanna – według słów ministra zdrowia – a potem jeszcze słyszymy, że to jednak nie będzie kwarantanna tylko przedłużenie obostrzeń, duża część obywateli może uznać, że to ciąg dalszy tej makabrycznej ciuciubabki, z którą mamy do czynienia od tygodni. Zamiast narodowej kwarantanny mamy narodowe omijanie przepisów.

Co rusz słyszymy o służbowych wyjazdach na stoki narciarskie czy do spa na Mazurach. Podejście do śmiertelnego wirusa jako społeczeństwo mamy takie, jak do przepisów o ruchu drogowym – niby są, ale szczególnie się nimi nikt nie przejmuje. Bo choć w terenie zabudowanym wolno jechać maksymalnie 50 km/h, ograniczenie to jest chyba najczęściej łamanym przepisem w Polsce. Te przepisy wprowadzono – podobnie jak ograniczenia koronawirusowe – po to, by chronić ludzkie życie. Pokutuje jednak przekonanie, że zgodnie z przepisami żyją tylko frajerzy.

Częste zmiany zdania rządzących, niedopracowane przepisy i chaos dotyczący stanu faktycznego (obywatel nie wie, czy obowiązuje to, co usłyszy od przedstawicieli rządu na konferencji prasowej, czy to, co zostanie później napisane na stronie informacyjnej gov.pl) – wszystko to tylko pogarsza sytuację. Rząd uderza więc w tony odpowiedzialności społecznej i odwołuje się do rozsądku obywateli, a wszyscy udają, że to rozumieją, ale szukają kolejnych furtek, bo przecież nie będą frajerami... I tak jak w przypadku prawa drogowego ofiarą tych, którzy uważają, że nie są frajerami, padają słabsi: piesi, tak samo i w przypadku koronawirusa umierają najsłabsi, bo cwaniacy obchodzili sanitarne zalecenia. Czy ta makabryczna zabawa z państwem w ciuciubabkę musi być naszą narodową specjalnością?