Nie wiem, jaki miał plan Donald Tusk, ogłaszając miesiąc temu swój powrót do krajowej polityki. Ale jeśli chciał skonsolidować Platformę Obywatelską, w zupełności mu się to udało. Z opublikowanego w środę w „Rzeczpospolitej" sondażu poparcia dla partii widać wyraźnie, że kilka tygodni po jego powrocie znów liczą się tylko PiS i PO. Na obie te partie chce głosować w sumie 60 proc. wszystkich wyborców, co pokazuje, że powrót założyciela PO do polityki przywrócił silną polaryzację.

Z pozoru wyniki, które dziś publikujemy, są dla Tuska znacznie mniej korzystne. Na pytanie, czy jego powrót pozytywnie wpłynie na polską politykę, 36 proc. ankietowanych odpowiada, że tak. Przeciwnego zdania jest jednak znacznie większy odsetek, bo aż 54 proc. badanych.

Widać, że Donald Tusk ma bardzo silny elektorat negatywny. Ale czy to oznacza, że nie ma szans pokonać PiS? Jarosław Kaczyński od lat jest na podium rankingu nieufności, podobnie jak Antoni Macierewicz czy Zbigniew Ziobro, a mimo to Zjednoczona Prawica, w której ci politycy działają, wygrywa wszystkie wybory od maja 2015 r. Warto też zwrócić uwagę na to, że negatywne oceny powrotu Tuska dominują w elektoracie prawicy. Przytłaczająca większość wyborców PiS i Konfederacji źle ocenia jego polityczny „come back". Na głosy wyborców PiS ani Tusk, ani Platforma przy tej polaryzacji nie mogą i tak liczyć. Inna sprawa to wyborcy opozycji. Dobrze ocenia go elektorat Szymona Hołowni z zeszłorocznych wyborów (56 proc.) czy Rafała Trzaskowskiego (92 proc.).

36 proc. pozytywnych ocen powrotu Tuska to coś w rodzaju jego szklanego sufitu. Ktoś powie, że to mało, ale to i tak więcej, niż ma w tym sondażu Zjednoczona Prawica (33,6 proc.). Być może nowy-stary lider PO nie miałby szans na wygraną w wyborach prezydenckich, ale parlamentarne rządzą się innymi prawami. W nich Tusk wcale nie musi stawiać sobie za cel przegonienia PiS. Wystarczy, że się doń maksymalnie zbliży i obóz antypisowski będzie miał razem więcej głosów niż PiS i Konfederacja.

Charakterystyczna też jest ostrożność Tuska. Widać, że spisał na straty Lewicę, a równocześnie ocenił, że Polacy wcale nie są tak progresywni, jak mogłoby się wydawać. Zamiast więc toczyć wojnę religijną, woli wojnę polityczną, ale nie taką na niby, ale na 100 proc., totalną. Widać to dobrze w jego stosunku do podwyżek dla polityków. Jego właśni posłowie o nich marzą, ale Tusk wie, że tylko odwołując się do populizmu („nie" dla podwyżek dla władzy, gdy jest kryzys), jest w stanie przeciwstawić się populizmowi PiS. Pytanie tylko, czy akurat teraz tym, czego Polska potrzebuje najbardziej, jest licytacja PiS i PO na populizm.