Z poniedziałkowych doniesień światowych mediów wyłania się obraz kraju dręczonego upiorami, które Zachód już dawno odegnał, a przynajmniej do których nikt nie wraca na poziomie oficjalnych deklaracji rządzących.

Zagraniczni korespondenci wskazują, że dla zmobilizowania swojego elektoratu prezydent Andrzej Duda nie tylko sięgnął do kolejnych obietnic subwencji socjalnych, ale przede wszystkim odwołał się do strachu. Najpierw przed zmianami cywilizacyjnymi, których punktem wyjścia miałoby być równouprawnienie par jednopłciowych. Dalej przed żądaniami gigantycznych rekompensat za utracony w Holokauście majątek wysuwanymi przez organizacje żydowskie, którym, miałby ulec Rafał Trzaskowski. Ale też przed „niemieckimi ośrodkami władzy", które rzekomo stały za kandydatem opozycji. Zdaniem światowych mediów program polityczny prezydenta musi prowadzić do dalszego zaostrzenia relacji z Brukselą, bo po sądach i państwowej telewizji na liście instytucji, które mogą stracić niezależność, będą media prywatne. To wszystko nie wróży dobrze skuteczności polskiej dyplomacji.

U progu decydujących negocjacji w sprawie budżetu Unii, gdy wraz z wycofywaniem się Stanów Zjednoczonych z Europy i rosnącą asertywnością Rosji na nowo kształtuje się architektura bezpieczeństwa na naszym kontynencie, Warszawa – zamiast w pełni się zaangażować w międzynarodowe negocjacje – będzie musiała bronić swojej wiarygodności, przekonywać do przywiązania do zachodnich wartości, które są podstawą skuteczności tak Unii, jak i NATO.

Czytając relacje znad Wisły, niejeden polityk w Waszyngtonie, Berlinie, Paryżu czy Londynie dojdzie przecież do wniosku, że ma do czynienia z krajem, który bardziej pasuje do wschodniej czy południowo-wschodniej Europy niż do twardego jądra Unii. Udowodnienie naszym partnerom, że jest inaczej, zajmie teraz lata. Jeśli w ogóle to się uda.