Komorowski i troska o niemieckie ikony

Nie tak powinno wyglądać pożegnanie prezydenta Bronisława Komorowskiego z Niemcami. Kończenie ostatniej wizyty w Berlinie wykładem, który należy do cyklu wychwalającego niemiecki ruch oporu w Trzeciej Rzeszy, jest co najmniej niezręczne.

Aktualizacja: 09.07.2015 08:21 Publikacja: 08.07.2015 20:22

Komorowski i troska o niemieckie ikony

Foto: AFP

Niestety, Komorowski podsumowuje w ten sposób swoją politykę historyczną. Zazwyczaj zachowawczą albo żadną w sprawach wymagających zdecydowania (takich jak „polskie obozy" czy ludobójstwo na Wołyniu), a w sprawach niekontrowersyjnych dla naszych sojuszników nagłaśnianą i barwną (od Westerplatte po Monte Cassino).

Wykład, który miał w środę wieczorem wygłosić w Berlinie, nosi tytuł „Opór i opozycja w Europie XX wieku. Dziedzictwo, odpowiedzialność i wyzwanie".

Pisząc ten tekst, nie wiedziałem, co o niemieckim ruchu oporu przeciwko Hitlerowi powiedział polski prezydent, być może była to też krytyka. Jednak wykład, mimo jego wygłoszenia 8 lipca, wpisuje się w obchody rocznicowe nieudanego zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r., a one są już raczej bezkrytyczne. Stojący na czele spiskowców Claus von Stauffenberg występuje w roli bohatera, symbolu tego, że nie wszyscy Niemcy do końca wspierali Führera.

Wpisuje się całkiem oficjalnie; organizatorzy – Fundacja Konrada Adenauera powiązana z rządzącą partią CDU – przedstawiali wykład Komorowskiego jako wystąpienie z okazji rocznicy „najważniejszego zamachu stanu w czasach nazizmu".

Uczestnictwo Komorowskiego w upamiętnieniu von Stauffenberga jest niezręczne dlatego, że co prawda chciał on obalić Hitlera (by zakończyć wojnę i zmniejszyć liczbę niemieckich ofiar), ale ideologicznie odległy mu raczej nie był. Część historyków uważa go za typowego – jak na ówczesną armię niemiecką – antysemitę i przypomina, że był przeciwnikiem demokracji parlamentarnej.

Jego najbardziej znaną opinię na temat Polski – z listu do żony wysłanego po wkroczeniu do naszego kraju we wrześniu 1939 roku – można traktować jako wzór antypolonizmu. Mieszkańcy przedstawieni są jako „niewyobrażalny motłoch, wielu Żydów i tak wiele ludności mieszanej", wymagający bata i najlepiej nadający się do pracy niewolniczej w niemieckim rolnictwie.

Von Stauffenberg może i jest odpowiednią ikoną dla niemieckiej polityki historycznej. Ale polski prezydent nie powinien się o nią troszczyć.

Niemcy zresztą sobie świetnie radzą z prowadzeniem tej polityki, mają wspaniały wizerunek na świecie, w coraz mniejszym stopniu zakłócany przez wspomnienia o Trzeciej Rzeszy. W ponad stu krajach dzięki popularnemu serialowi pokazali ludzką twarz Wehrmachtu (i nieludzką Armii Krajowej).

Mogą się cieszyć z powszechnego użycia słowa „nazistowski" w odniesieniu do zbrodni niemieckich z czasów drugiej wojny. I powszechnego użycia słowa „niemiecki" w odniesieniu do wysokiej jakości towarów z fabryk, które w czasie tej samej wojny, wykorzystując robotników przymusowych, produkowały ich „nazistowskie" pierwowzory.

W taki kontekst wpisał się, chcąc nie chcąc, Bronisław Komorowski w czasie swojej pożegnalnej wizyty w Niemczech.

Komentarze
Jędrzej Bielecki: Migracja w UE, czyli pyrrusowe zwycięstwo Kaczyńskiego nad Tuskiem
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Jak zostać memem? Podbój internetu w stylu Jacka Protasiewicza zawsze kończy się tak samo
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Po ataku Iranu na Izrael. Zachód musi być i policjantem, i strażakiem
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Prawo do aborcji nie równa się obowiązkowi jej przeprowadzenia
Komentarze
Marzena Tabor-Olszewska: Co nas – kobiety – irytuje w temacie aborcji