Bo ogłoszona w czwartek decyzja Jacka Majchrowskiego, by po 16 latach rządów pod Wawelem kolejny raz startować na prezydenta królewsko-stołecznego miasta Krakowa, oznacza, że kolejnej kadencji może być niemal pewien. Sam Majchrowski zapewnia, że z zamówionych przez niego sondaży wynika, że w pierwszej turze może liczyć na 46 proc. poparcia.

Z kolei z badania IBRiS, które poznała „Rzeczpospolita", zakładającego, że kandydatem opozycji popieranym przez Majchrowskiego byłby lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, wynika, że w pierwszej turze dostałby 40 proc. głosów, w drugiej zaś pokonałby Małgorzatę Wassermann, zdobywając ponad 53 proc.

Posłanka PiS musiałaby więc dokonać cudu, by zdobyć serca większości krakowian. Działania komisji śledczej ds. Amber Gold pokazały, że jest niezwykle zdeterminowaną i pracowitą osobą, ale w kampanii wyborczej to nie wystarcza. Zresztą władze PiS nie są w pełni usatysfakcjonowane efektami działań komisji. Mimo wzorowej pracy Wassermann nie udało się udowodnić, że za Amber Gold stali politycy PO, nie udało się też jak dotąd dopaść Donalda Tuska. Jeśli coś udowodniono, to katastrofalną słabość państwa – i podległych mu służb – które mając ku temu wszystkie narzędzia, nie potrafiło ochronić oszczędności tysięcy Polaków. Ale czym innym jest pokazać odpowiedzialność polityczną za „państwo teoretyczne", a czym innym udowodnić, że były premier jest w jakikolwiek sposób zamieszany w aferę z piramidą finansową.

Start Jacka Majchrowskiego to dobra wiadomość dla wszystkich partii opozycyjnych, które go popierają – PO, PSL, Nowoczesnej i SLD, bo prawdopodobieństwo wygranej PiS staje się jeszcze mniejsze. A to właśnie duże miasta – poza sejmikami wojewódzkimi – będą tym najważniejszym polem bitwy między PiS a jego politycznymi przeciwnikami.

Tym ważniejszy będzie teraz bój o Warszawę, który coraz bardziej przypomina starcie Komorowski–Duda z 2015 r. Z jednej strony jest kandydat popierany przez antypisowskie elity i establishment, który jednak ma trudności z pokazaniem, dlaczego warto na niego głosować (poza hasłem, by nie dopuścić PiS do stolicy), a z drugiej – kandydat prawicy, który nie ma nic do stracenia, nie brak mu zaś pomysłów i determinacji. Dlatego zarówno dla PiS, jak i opozycji starcie Rafała Trzaskowskiego z Patrykiem Jakim o Warszawę może się okazać bitwą o wszystko.