A miało być tak pięknie. Najpierw wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego, który ogłosił radykalne cięcia pensji polityków i samorządowców, a później konwencja PiS, na której ogłoszono „piątkę Morawieckiego", miały zamknąć aferę nagrodową i dać rządowi długo wyczekiwany drugi oddech. Wystarczyło jednak kilkanaście osób protestujących w Sejmie i nagle PiS zaczął się potykać o własne nogi.

Mająca dotychczas niezły słuch społeczny Beata Szydło dała się sfotografować z szerokim uśmiechem na ustach podczas spływu Dunajcem, w czasie gdy matki kontynuowały protest w parlamencie. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że jest ona w końcu wicepremierem do spraw społecznych i dotąd nie zainteresowała się postulatami rodzin opiekujących się niepełnosprawnymi, to sytuacja zaczyna wyglądać dramatycznie. Dodajmy do tego słowa szefa Klubu PiS, który dziwił się, jak można nie mieć serca, by tak długo trzymać niepełnosprawnych w Sejmie, czy próbę podpisania porozumienia z konkurencyjną wobec protestujących w budynku parlamentu reprezentacją opiekunów niepełnosprawnych. Okazało się też, że bardzo popularnej z powodu zawiadywania programem 500+ minister Elżbiecie Rafalskiej negocjacje z opiekunami niepełnosprawnych idą jak po grudzie. Na to nakłada się jeszcze publiczna wymiana ciosów z ośrodkiem prezydenckim w sprawie organizacji referendum konstytucyjnego.

Efekt wizerunkowy jest opłakany. Zamiast kontrofensywy wyprowadzonej po ciosach, które PiS otrzymał w związku z nagrodami, obserwujemy raczej przepoczwarzenie się tamtego kryzysu w następny. Cała ta sytuacja to paradoksalnie test przywództwa Mateusza Morawieckiego. Choć proponując podatek solidarnościowy, dolał oliwy do ognia, teraz może pokazać, że jest pełnokrwistym politykiem, który potrafi zapanować nad poważnym kryzysem. Ale może też polec.