Wszyscy są zmęczeni. Podenerwowani. Niektórzy zrozpaczeni. Akcja szczepień nie idzie tak, jak powinna. Za mało dawek. Za to wciąż za dużo nekrologów. Chciałoby się zapomnieć i poczuć wreszcie normalnie. Cena za to marzenie wydaje się – szczególnie osobom poniżej trzydziestki – niezbyt wysoka, niekonkretna, odległa. Więc skaczą, zaopatrzeni we flaszkę, w ten wir normalności.

Sklepy 24h są otwarte i zapewniają obsługę w trybie ciągłym. Wzrasta pandemiczne spożycie, a cały naród wydaje się nieźle zawiany. I wściekły. A najgorsze chyba jest to, że znikąd pocieszenia – niewiele wlewa go w serca Kościół, niewiele znaleźć go można w organizacjach społecznych borykających się z odcięciem tlenu przez rząd, zostaje Jacek Kurski ze swoim sylwestrem w Zakopanem. Albo w Ostródzie. Albo z walentynkami. Lubi się tam pokazywać osobiście, bo wie, że to go buduje. Najchętniej w towarzystwie Zenka Martyniuka. TVP potrafi pokazać kierunek dobrej zabawy – potem trzeba już tylko spędzić noc na Krupówkach.

Lekarze nie mogą się nadziwić: po co tak prowokować los? Tym bardziej że dane z całej prawie Europy wieszczą trzecią falę epidemii. A to oznacza, że tak jak w Czechach czy na Słowacji trzeba będzie znów się zamykać i zamiast cieszyć się kawą w ulubionej kawiarni, zamawiać online nowy ekspres do domu. I czytać nekrologi.

Rząd przestrzega i grozi palcem: jak nie będziecie grzeczni, to będzie jeszcze gorzej. Ale premier i minister zdrowia przemawiają raczej do tych grzecznych: starszych i zdyscyplinowanych, przestraszonych. Młodsi już w nic im nie uwierzą, zaufanie do klasy politycznej umarło. Jest jeszcze jedna grupa, obecna we wszystkich generacjach: to ci, którym wszystko wolno, bo są lepsi. Szybciej jeżdżą, parkują gdzie popadnie, państwo traktują jak wroga, którego trzeba oszukać. Cieszą się, kiedy uda się złamać przepisy i podczas lockdownu zamiast pokoju w hotelu wynająć schowek na narty. Na nich nie zadziała chyba nic. Z wyjątkiem Covid-19.

Co robić? Przekonywać w sposób jak najbardziej bezpośredni, na ulicach, w komunikacji publicznej, w galeriach handlowych. A tych, których nie da się przekonać, trzeba powstrzymać.