Wokół Nawalnego skupili się wszyscy, którzy są niezadowoleni ze stanu spraw w państwie rosyjskim i mają wystarczająco determinacji, by to okazać, wychodząc na ulice. Trudno opisać ten konglomerat protestujących. Na manifestacjach w obronie opozycjonisty pojawiały się zarówno flagi anarchistów, jak i monarchistów czy nawet białoruski biało-czerwono-biały sztandar. Wszystkich łączy niechęć do Kremla i jego głównego lokatora, ale protest ma przede wszystkim podłoże etyczne. Wyraża się w haśle: oni kradną (najpopularniejsze to „Putin – złodziej!"). Siłą napędzającą manifestacje jest młodzież mieszkająca w miastach, choć tym razem w przeciwieństwie do lat 2011–2012, 2017 i 2019 protest rozlał się po całym kraju i to nadaje mu szczególną dynamikę. Władzy nie starcza po prostu policji, by zapanować nad wszystkimi miastami i miasteczkami, gdzie zbierają się manifestanci.

Z drugiej strony barykady stoją autentyczni zwolennicy obecnego prezydenta, którzy cenią sobie spokój i stabilność, jakie zapewnia. Popularność Władimira Putina w społeczeństwie spada, ale nadal duża jego część gotowa jest go poprzeć – znacznie większa niż Nawalnego. Stanowią jednak „milczącą większość". Coraz bardziej intrygujące jest, dlaczego Kreml nie odwołuje się do nich, np. organizując manifestacje poparcia prezydenta. Bez wątpienia zebrałyby bardzo wielu uczestników, tym bardziej że nic nie groziłoby za udział w nich – wręcz przeciwnie. Do tego rodzaju akcji propagandowych ucieka się na świecie powszechnie, ostatnio choćby w Birmie, gdzie na ulicach manifestowali zwolennicy wojskowej junty. Ale zakładają one istnienie choćby szczątkowych form publicznej polityki, otwartej dyskusji, opierania swych rządów na zdaniu większości czy choćby cynicznego jej wykorzystywania. A czegoś takiego w Rosji nie ma.

Lokatorzy Kremla bowiem padli ofiarą własnej propagandy, uwierzyli w lansowaną w ich telewizjach tezę o swej wyjątkowości, w hasło: Jest Putin – jest Rosja. Nie ma Putina – nie ma Rosji. W takiej atmosferze pozostaje więc tylko używanie policyjnej siły wobec przeciwników politycznych, zwanych przez propagandę „zagranicznymi agentami". Oczywiste, że zwycięstwo będzie po stronie silniejszego. Tyle że symboli nie da się zwalczyć pałkami i gazem łzawiącym.