Uruchomili nawet odpowiednią procedurę, próbowali tłumaczyć, że trójpodziału władz niszczyć nie można – wszystko na nic. W zamian otrzymywali wymijające odpowiedzi byłego ministra Witolda Waszczykowskiego, wstydliwy uśmiech prezydenta Dudy i płomienne filipiki eurodeputowanych z PiS. Zostali zlekceważeni. A jak pogrozili mocniej palcem, ministra zmieniono, obarczając nowego misją odwiedzenia brukselskich salonów z komunikatem: „dajcie już spokój, zapomnijmy o wszystkim". Ale sądowe ustawy zostały uchwalone i tego zapomnieć się nie da. Bruksela przygotuje więc mechanizm wiążący unijne fundusze z funkcjonowaniem „efektywnego i niezależnego sądownictwa".

Nikt przecież nie lubi być traktowany jak głupiec. Wiadomo, że sankcje pogorszyłyby w Polsce nastroje i zepsuły wizerunek Unii jako instytucji. Zresztą Jean-Claude Juncker ma swoje problemy i wie, że jednomyślności w tej kwestii mogłoby wśród państw UE nie być. Co zrobić w takiej sytuacji? Odpuścić? Nie, trzeba stworzyć i zapisać w prawie takie reguły, których nikomu nie uda się „zagadać" – pomyśleli liderzy UE. I nie można nawet dawać głowy za to, że w gronie myślących nie było Donalda Tuska.

PiS ma za mało argumentów: ustawy uchwalono wbrew znacznej części opinii publicznej, po potężnych protestach. Wszystkie działania, których się obawiano, już się dzieją: mamy więc polityczne dyrygowanie sądami przez ministra sprawiedliwości i polityczne czyszczenie „nieprawomyślnych" placówek wymiaru sprawiedliwości. Partia rządząca nie próbuje nawet przypudrować rzeczywistości. W dodatku nie należy do żadnej z wpływowych w Unii grup politycznych, co zmniejsza jeszcze możliwość nacisku. Nie przyjmuje także żadnych uchodźców, a wiceprzewodniczący PE delegowany przez nią nie umie się zachować wobec koleżanki. W imię czego miano by więc wybaczać?

Moja babcia, kiedy jej nie słuchałam, z lubością powtarzała mi wierszyk, który pasuje do tej sytuacji jak ulał: „Nie rusz, Andziu, tego kwiatka, róża kole – rzekła matka. Andzia matki nie słuchała, ukłuła się i płakała".