Poza współpracą wojskową, najważniejszym z punktu widzenia przeciętnego wyborcy rezultatem całych dobrych relacji polsko-amerykańskich było niewątpliwie zniesienie wiz. Ten temat w kampanii prezydenckiej pojawia się dość rzadko. W środę Waszyngtonie nie padły żadne deklaracja tego kalibru. A oczekiwania były rozbudzone. Częściowo bezpośrednio przez polityków PiS, częściowo generował je sam kontekst wizyty - w końcu skoro prezydent jedzie na kilkadziesiąt godzin przed ciszą wyborczą do USA, to musi być jakiś ważny powód.

PiS nie było w stanie dobrze wyjaśnić, czego w zasadzie opinia publiczna ma się spodziewać. Być może nie było to możliwe w tej kampanijnej logice. Teraz opozycja skwapliwie z tego skorzysta. Oczywiście, dla niektórych grup wyborców same zdjęcia prezydentów w Gabinecie Owalnym są ważne, podobnie jak ciepłe słowa Trumpa o Polsce i Andrzeju Dudzie.

Przeczytaj: Komentarze polityków. „Trump powiedział, za co zapłaci Polska”

Prezydent teraz musi wrócić do Końskich. W sensie fizycznym będzie robił to już w od czwartku. Ale Polska poza dużymi miastami też się zmieniła przez te pięć lat. Zmienił ją też koronawirus. To nie są te same Końskie, gdzie wygrywał PiS i prezydent przez lata. Jest więc pytanie, czy przesłanie o sukcesie wizyty i dobrych relacjach z USA, zapowiedzi dotyczące elektrowni jądrowej czy szczepionki na koronawirusa, wystarczą do pełnej mobilizacji tego elektoratu, który na dodatek może oczekiwać już czegoś więcej.

A ta pełna mobilizacja, a być może sięgnięcie nawet do rezerw, jest konieczne. Bo przeciwnikiem Andrzeja Dudy nie jest ospały sztab Bronisława Komorowskiego z 2015 roku czy sztaby PO z 2018 czy 2019 roku. Gra z Trzaskowskim i jego ludźmi toczy się na zupełnie innymi poziomie