Wysoki rangą przedstawiciel władz jednego z największych państw UE powiedział mi niedawno, że układ, w którym establishment Unii forsuje integrację, a lud posłusznie się na nią zgadza, bo jest wdzięczny, że w Europie nie ma wojen, bezpowrotnie minął. Dla wszystkich pokój stał się czymś oczywistym. Dlatego dopóki władze w Brukseli nie uzyskają prawdziwie demokratycznego mandatu, opór przed ograniczeniem suwerenności państw narodowych będzie narastał.

Ten układ rozpada się na naszych oczach. Od lat krytykowany przez europejskich konserwatystów za podważanie demokratycznych wartości Fidesz Viktora Orbána w środę na wniosek niemieckich chadeków został jedynie zawieszony w prawach członka Europejskiej Partii Ludowej, a nie z niej wyrzucony. Przewodniczący tej wciąż największej frakcji w europarlamencie Manfred Weber co prawda każdego dnia deklaruje przywiązanie do „europejskich wartości”, ale nie aż tak duże, aby przegrać walkę o przewodnictwo Komisji Europejskiej. A właśnie to stanie się bardziej prawdopodobne, jeśli Fidesz dołączy do bardziej sceptycznego wobec integracji klubu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR), do tej pory pola działania PiS i brytyjskich torysów.

Ale i bez tego proces przekształcania ECR w drugą, a może kiedyś najważniejszą, siłę Parlamentu Europejskiego postępuje. W środę Jarosław Kaczyński przyjął Santiago Abascala, lidera szybko zyskującej w sondażach hiszpańskiej partii twardej prawicy Vox, która chce położyć kres katalońskiej irredencie. Dwa miesiące wcześniej prezes PiS przyjmował w tym samym miejscu zdecydowanie dominującego na włoskiej scenie politycznej lidera Ligi Matteo Salviniego.

To jeszcze nie jest zalążek nowej Unii. PiS, Liga i Vox nie mają konkretnego programu integracji, a już na pewno nie uzgodniły powołania przyszłego prezydenta Europy w powszechnych wyborach, co dałoby mu mandat do przejęcia większych uprawnień od władz narodowych. Ale na pewno jest to znak, że dawny układ we Wspólnocie odchodzi w przeszłość.