Na korzyść PiS działa to, że składając obietnice socjalne, jest wiarygodny. Sztandarowy dla tego obozu program 500plus, kwestionowany początkowo przez liberalną opozycję jako nierealny i zbyt kosztowny, nie tylko udało się zrealizować stosunkowo szybko po dojściu PiS do władzy, ale na dodatek pogłoski o rychłym załamaniu się finansów publicznych po jego wprowadzeniu, dotychczas się nie sprawdziły. PiS ma na swoim koncie też skuteczne zrealizowanie obietnicy dotyczącej wypłacania rodzicom „wyprawek” (300plus), partia podniosła też w znaczący sposób płacę minimalną i obniżyła wiek emerytalny – a wszystkiemu temu towarzyszyła niezmiennie korzystna koniunktura, która wprawdzie nie była zasługą PiS, ale umożliwiła przekonywanie wyborców, że gdy opozycja mówiła „nie da się”, to naprawdę miała na myśli „nie damy wam”.

Owszem, PiS nie spełnił wszystkich obietnic socjalnych, ale te niespełnione mają mniejszy społeczny rezonans. Podniesienie kwoty wolnej od podatku obiecywane przez PiS, a zrealizowane w bardzo niewielkim stopniu, to dla większości Polaków kwestia dość abstrakcyjna, znacznie mniej wymierna niż wypłacane co miesiąc 500 złotych na drugie i kolejne dziecko. Z kolei pomoc dla frankowiczów (na którą ci wciąż czekają) dotyczy stosunkowo niewielkiej grupy wyborców, na dodatek często i tak głosujących raczej na liberałów. PiS może więc zakładać, że większość przyjmie obietnice za dobrą monetę (zwłaszcza, że mają być zrealizowane w ciągu kilku miesięcy, więc ich skutki będą odczuwalne przed wyborami) i scenariusz z 2015 roku się powtórzy.

Warto jednak zauważyć, że nawet jeśli opozycji pod sztandarem Koalicji Europejskiej, być może z udziałem Wiosny, uda się PiS-owi odebrać władzę, to w postaci „piątki Kaczyńskiego” PiS podrzuci przyszłemu rządowi warte kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie kukułcze jajo. Budżet nie jest z gumy, a koniunktura – o czym coraz głośniej mówią ekonomiści – skończy się prędzej niż później. W efekcie ewentualny rząd, stworzony przez przyszłą opozycję, stanie przed diabelskim dylematem: jeśli chciałby np. obniżać podatki, czy zwiększać kwotę wolną, będzie musiał albo powiększać deficyt (w przypadku dekoniunktury – prosty przepis na katastrofę), albo odebrać to, co wcześniej dał PiS. W tym drugim przypadku PiS – już jako opozycja – natychmiast pojawi się przed kamerami i mikrofonami „cały na biało” i będzie załamywał ręce nad nieludzkim rządem pozbawiającym Polaków tego co poprzedni, wrażliwy społecznie rząd, im podarował. Opozycja będzie mogła oczywiście również nie robić nic (oprócz rozliczania PiS-u oczywiście) i zachować stworzone przez poprzedników status quo, ale wtedy PiS powie: myśmy działali, a oni się mszczą. Każdy z tych scenariuszów będzie rzecz jasna działał na korzyść Prawa i Sprawiedliwości.

Opozycja ma problem, ponieważ jak dotąd nie stworzyła (a jeśli stworzyła to specjalnie się nią nie chwali) własnej wizji rozwoju Polski – a w sytuacji, w której na jednej liście znajdą się liberałowie z Nowoczesnej, chadecy z PO i socjaldemokraci z SLD - taką wizję stworzyć będzie bardzo trudno. Brakuje jej opowieści uzasadniającej wycofanie się z części rozwiązań socjalnych PiS-u np. na rzecz zmniejszenia kosztów pracy, czy narzędzi zachęcających do aktywności zawodowej (kwota wolna!). W efekcie może się okazać, że idzie po władzę tylko dla zasady. Zwycięstwo na takich warunkach może szybko okazać się zwycięstwem pyrrusowym.