Antyelitarność PiS jest coraz wyraźniejsza. Prezydent Andrzej Duda twierdzi, że trzeba przeprowadzić referendum w sprawie nowej konstytucji, by o jej kształcie zdecydowali zwykli obywatele, a nie elity. Przy okazji buntu artystów przeciwko TVP i festiwalu w Opolu słyszeliśmy m.in. argumenty o tym, że elity III RP zawłaszczają kulturę. Antyelitarny język dotyczy również uzasadnienia reformy sądownictwa. Poseł Stanisław Piotrowicz, zasłużony w utrwalaniu demokracji ludowej, przekonywał w Sejmie, że celem ustawy jest wyrwanie sądów z rąk sędziów (a więc złych elit) i zwrócenie ich narodowi poprzez podporządkowanie ich demokratycznie wybranemu Sejmowi.

 

Ponieważ elity mają wpływ nie tylko na kształtowanie się opinii mas, ale również na to, jak funkcjonuje państwo, PiS, chcąc zrealizować swój cel, którym ma być głęboka sanacja państwa, musi je wymienić. Z tym związane jest przekonanie, że dotychczasowe elity zawdzięczają swoją pozycję układom. Skoro III RP to postkomunizm, to znaczy, że elity są z postkomunistycznego nadania. Funkcyjni sędziowie zawdzięczają swą karierę w myśl pisowskiej logiki nie zdolnościom i pracowitości, ale temu, że ktoś ich mianował. Artyści są częścią elity III RP nie dlatego, że ludzie lubią ich słuchać lub oglądać, ale dlatego, że należą do salonu III RP. To samo dotyczy intelektualistów, profesorów, prawników, lekarzy. Tyle że źródłem legitymizacji nowych elit też będzie nominacja, tym razem pisowska. Takie zamierzenie stoi za wymianą wszystkich prezesów sądów oraz skróceniem kadencji Krajowej Rady Sądownictwa. Chodzi bowiem o stworzenie całkowicie nowej drogi sędziowskich awansów – uzależnionej od woli politycznej większości.

Zrębem nowych elit dziennikarskich mają być z kolei dziennikarze, którzy sławę i rozpoznawalność zawdzięczają pracy w podporządkowanych rządowi mediach publicznych. Publiczne media będą też narzędziem do promocji nowych elit artystycznych. I to jest prawdziwy cel reformy sądów, usprawnienie procesu orzekania nie ma tu nic do rzeczy.