Otyłość to ogromny i rosnący problem. Pandemia jeszcze to zjawisko pogłębiła. Tymczasem koszty zdrowotne, ale też budżetowe, związane z leczeniem chorób będących następstwem otyłości, czyli m.in. cukrzycy, chorób układu krążenia czy nowotworów, są potężne. Patrząc z tej perspektywy, podatek cukrowy da się obronić. Ba, można przyklasnąć idei jego wprowadzenia. Tym bardziej że lwia część wpływów z tego podatku ma iść na przeciwdziałanie i leczenie chorób związanych z nadwagą i otyłością.

Zresztą takie rozwiązanie stosuje już kilkadziesiąt krajów na całym świecie – poprawa zdrowia obywateli dobrze się sprzedaje. Pytanie tylko, czy podatek cukrowy może być skuteczny. Wiadomo, że jego wprowadzenie podbiło ceny napojów słodzonych w różnych kategoriach o 20, 30, a nawet 40 proc. To przełożyło się na kilkuprocentowy spadek ich sprzedaży. Wydaje się więc, że to działa. Ale napoje to tylko wycinek rynku produktów zawierających cukier. Ważny, ale jednak wycinek. Cukier mamy też w ciastach i ciastkach, jogurtach, batonikach, pieczywie czy lodach. Jego ubytek w napojach część konsumentów może więc sobie rekompensować większym spożyciem tych produktów. To osłabi rolę podatku cukrowego nałożonego na napoje. Czy jednak rozwiązaniem tego problemu jest rozszerzanie podatku na kolejne kategorie produktów?

Sterowanie odruchami i zachowaniem obywateli za pomocą podatków to nic nowego. VAT i akcyza stanowią większość ceny wódki i papierosów. Tu także uzasadnienie ich nakładania odwołuje się do troski o zdrowie konsumentów. Niestety, podatki nie wyeliminowały nałogów i związanych z nimi chorób, za to narażają rząd na zarzuty, że nie zdrowie jest tu nadrzędnym celem jego działań, lecz ściąganie grubych miliardów do budżetu. Ta swoista walka postu z karnawałem będzie trwać, bo ludzie sięgali, sięgają i pewnie będą sięgać po słodycze. Dla wielu to po prostu nałóg.