Ludzka pamięć bywa krótka, więc to, co się wydarzyło w ubiegłej dekadzie, może się dzisiaj wydawać „historią legendarną". Globalny kryzys finansowy z 2008 r. jest więc już w świadomości wielu ludzi jakimś mitycznym wydarzeniem z przeszłości i każdy większy wstrząs gospodarczy bywa porównywany do tamtego załamania.
Podobnie jest z epidemią koronawirusa. Sparaliżowała ona „fabrykę świata", jaką są Chiny, a teraz grozi wepchnięciem strefy euro w recesję. Jeśli wirus silniej uderzy w USA, globalna gospodarka znajdzie się w jeszcze większych kłopotach. Czy będzie to jednak apokaliptyczne wydarzenie takie jak w 2008 r.? Patrząc na paniczną wyprzedaż na giełdach, łatwo stać się wyznawcą takiego scenariusza. Moim zdaniem jednak lepiej spojrzeć na ten wstrząs chłodnym okiem.
Co było istotą kryzysu sprzed 12 lat? Załamanie wiary w banki i cały system finansowy. W okresie największego nasilenia kryzysu po rynkach rozlewał się ogromny strach przed tym, że kolejne instytucje finansowe zaczną się walić tak jak Lehman Brothers. Na wyobraźnię oddziaływały wielomiliardowe straty ponoszone przez banki, a rzeka kredytów gwałtownie wyschła, wpędzając świat w recesję.
Kryzys z 2008 r. był upadkiem pewnej formy kapitalizmu. Kryzys z roku 2020 ma zupełnie inną naturę. Strach przed epidemią doprowadził do przymusowych, blisko miesięcznych przestojów w chińskich fabrykach i portach, do załamania ruchu turystycznego i blokad komunikacyjnych. Spółki masowo zaczęły ciąć prognozy zysków, a ich akcje straciły na wartości. Na szczęście panika nie trwa jednak wiecznie. Epidemia kiedyś się skończy, a fabryki i porty wrócą do pracy. Owszem, wiele krajów może wpaść w recesję. Ale przecież nie każda recesja jest apokaliptycznym wstrząsem. Rządy i banki centralne mają też środki, by recesję łagodzić. Wystarczy wola polityczna, by ich użyć.
Załamanie na giełdzie może skłonić prezydenta Trumpa, by znów naciskał na amerykański bank centralny w celu cięcia stóp. Fed może sobie na to pozwolić. O wiele mniejsze pole manewru ma Europejski Bank Centralny, ale tu otwierają się możliwości dla rządów. Nawet w chorobliwie oszczędnych Niemczech rząd rozważa już poluzowanie dyscypliny fiskalnej – czyli coś, co wielu ekonomistów doradza mu od lat. Niemcy mają wreszcie impuls, by zrobić coś ze swoją starzejącą się infrastrukturą transportową. Największą gospodarkę strefy euro na to stać. Przecież obligacje RFN o wszystkich okresach zapadalności mają ujemną rentowność (co oznacza, że inwestorzy dopłacają do ich posiadania).