Były szef kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego w rozmowie z Gazetą Wyborczą wspomniał sceny, których był świadkiem pod Pałacem Prezydenckim w 2010 roku. Chodzi o drewniany krzyż ustawiony przez Polaków na Krakowskim Przedmieściu.
- Wrzucę kamyczek do ogródka mediów - powiedział Michałowski. - Widziałem zdumiewające sceny, kiedy fotoreporterzy szarpali płotek, który był wokół krzyża, aby go rozwalić i potem mieć lepsze zdjęcia. Trzeba było udramatyzować sytuację - zaznaczył.
Na pytanie Dominiki Wielowieyskiej, że "przeniesienie krzyża niewiele dało, ludzie i tak się zbierali i pomstowali na prezydenta, a ksiądz, zwolennik PiS, odprawiał egzorcyzmy, aby wygonić złego ducha z pałacu", odpowiedział, że ludzie mają prawo zbierać się i modlić, gdzie chcą, bo o to walczyło się z komuną.
- W pierwszej fazie dochodziło wielokrotnie do profanacji krzyża, i to z jednej i z drugiej strony. Zarówno tych, którzy żądali pozostawienia go przed pałacem, jak i tych, którzy przychodzili naśmiewać się ze zwolenników krzyża. Jego przeniesienie było absolutnie potrzebne - powiedział Michałowski.
Drewniany krzyż w drugiej połowie 2010 roku został przeniesiony do kościoła św. Anny. Decyzja prezydenta o usunięciu krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego wywołała oburzenie niektórych środowisk.