W czwartek w południe w wielu sklepach zaczęły się kończyć niektóre produkty, np. jajka. – Wyprzedała się od rana cała dostawa, która normalnie starcza nam na kilka dni. Dzisiaj już nowej nie będzie – mówi pracownik Biedronki.
Z półek znikał zwłaszcza papier toaletowy, ale również makaron czy sosy oraz dania gotowe w słoikach – tych nie można było już w ciągu dnia dostać. Wykupywane jest także mięso, a w kolejkach nie widać jednak, aby Polacy szczególnie przejęli się nowymi wytycznymi i bezpieczne odstępy nie są zachowywane. Zmianą jest informacja dla klientów, aby pieczywo wybierać wyłącznie w jednorazowych rękawiczkach.
Ministerstwo Rozwoju dementowało plotki o planach zamknięcia dużych sklepów oraz apelowało do Polaków o spokój. Także sieci handlowe podkreślały, że żywności na pewno nie zabraknie. – Sektor handlu i produkcji żywności deklaruje utrzymanie ciągłości produkcji, dostaw i sprzedaży towarów. 90 proc. produktów spożywczych sprzedawanych w sieciach handlowych pochodzi od polskich dostawców, sklepy posiadają odpowiednie zaplecza magazynowe i nowoczesne centra dystrybucji, stąd nie ma ryzyka braku żywności w kraju – mówi Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, zrzeszającej największe sieci.
– Pracujemy na pełnych obrotach, by codziennie dostarczać do sklepów towar, którego potrzebują nasi klienci. Nasze centra dystrybucyjne działają przez całą dobę, a dzięki wypracowanym przez lata procedurom jesteśmy przygotowani na wiele scenariuszy – mówi Wojciech Józefowski, dyrektor działu logistyki w sieci Biedronka.
Próba sił nastąpi w poniedziałek, kiedy ostatecznie zamknięte zostaną szkoły. Rodzice, którzy nie znajdą opieki dla dzieci, zostaną w domach, co oznaczać może np. dla sklepów problemy z obsadzeniem wymaganej liczby stanowisk pracy. Na razie żadna firma nie rozważa nawet zamykania z powodu koronawirusa sklepów.
Także centra handlowe nie planują zamknięć, choć ruch np. w gastronomii spada nawet o 90 proc.
– Nie planujemy zamykania galerii i placówek handlowych bez wyraźnej informacji ze strony organów administracji państwowej. Czekamy na wytyczne Głównego Inspektoratu Sanitarnego i na tej podstawie będziemy planować nasze przyszłe działania – mówi Radosław Knap, dyrektor generalny Polskiej Rady Centrów Handlowych. – Wskazany jest spokój, firmy opracowują scenariusze na wypadek różnych wariantów, jakie mogą nastąpić, ale sytuacja jest pod kontrolą. Ostatnie czego trzeba, to podgrzewanie emocji – dodaje.
Z danych Retail Institute opartych na 140 centrach handlowych wynika, że w tygodniu od 2 do 8 marca 2020 roku liczba klientów spadła o 5,6 proc. w porównaniu z wynikiem analogicznego tygodnia w 2019 r. Spadki w minionym tygodniu odnotowały wszystkie centra, ale te największe mają najmniejszą zmianę – o 4,7 proc. Z kolei średnie i małe straciły ponad 6 proc. klientów.
Zamknięcie kin jeszcze to nakręci, ale już wcześniej widać było największe zmiany w gastronomii i kawiarniach. Choć firmy oficjalnie mówią, że wielkich zmian nie ma, to jednak nieoficjalnie mówi się, iż niektóre lokale notują nawet spadki liczby klientów i obrotów o 90 proc. – Tylko z tego powodu trzeba będzie rozważyć ich zamykanie, bo nie ma sensu trzymać ludzi na stanowiskach – mówi pracownik jednej z sieci fast food.
– Sytuacja, z którą mierzy się dziś branża centrów i sieci handlowych, ale też wszystkie powiązane z nią sektory, tj. transport, logistyka, produkcja, branża eventowa i wiele innych, wymyka się wszelkim prawidłowościom. Szacujemy, że spadki odwiedzalności wywołane wirusem mogą sięgać co najmniej 25–30 proc. – mówi Anna Szmeja. – Ostatecznego wpływu na obroty na tym etapie nie sposób ocenić. Polacy, co zrozumiałe, będą w najbliższym czasie ograniczać wizyty w miejscach publicznych do minimum. Należy się zatem spodziewać spadku liczby odwiedzin oraz ich długości – dodaje.