Zdaniem premiera Mateusza Morawieckiego marki własne to kolejny kaganiec, jakim zagraniczne sieci handlowe duszą polskich producentów. Narzucają im za niskie marże i blokują wejście na półki, zapchane tanim towarem pod markami stworzonymi przez detalistów. Dzięki temu oferują ceny nawet 20–30 proc. niższe od odpowiedników, ale konsumenci z tego powodu jakoś nie rzucili się do ich masowego kupowania. Wielu ma nadal w pamięci początki marek własnych w Polsce, kiedy to sklepy oferowały pod nimi produkty tanie, ale fatalnej jakości.
Czytaj także: Sprzedaż żywności pod markami własnymi sieci handlowych. Polskość cenna przed wyborami

Rząd chce walczyć z zagrożeniem, którego nie ma, ponieważ marki własne akurat w Polsce dla nikogo zagrożeniem nie są. Ich udział zawsze był znacznie niższy niż europejska średnia. Z danych udostępnionych „Rzeczpospolitej" przez PLMA, Międzynarodowe Stowarzyszenie Producentów Marek Własnych, wynika wręcz, że udział takich produktów w polskim rynku spada. W ujęciu wartościowym najwyższy był w 2014 r. i wynosił 23,3 proc., ale od tego czasu spadł o niemal 2 pkt proc. W ujęciu ilościowym przekracza 30 proc., ale również maleje. To wynik daleki od hiszpańskiego, gdzie udział przekracza 50 proc.
– Mamy już w ustawie o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji zapis, że dyskonty nie powinny mieć więcej niż 20 proc. marek własnych w ofercie, i nikt tego nie honoruje. Może zatem zanim zabierzemy się do tworzenia nowego prawa, sprawdźmy, co już mamy, i egzekwujmy istniejące przepisy – mówi Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu. – Nierozważne działania mogą zaszkodzić wielu polskim sieciom, które marki własne rozwijają jako element walki konkurencyjnej z dyskontami, a także dlatego, że tego oczekują klienci – dodaje Ptaszyński.