Ludzie od zawsze marzyli o zachowaniu młodości i o nieśmiertelności. Wiele legend, baśni i mitów dotyczyło poszukiwań takiej możliwości. Pokarmem greckich bogów była hamująca procesy starzenia i zapewniająca nieśmiertelność ambrozja, średniowieczni alchemicy uparcie szukali eliksiru życia ryzykując utratę głowy z rozkazu niezadowolonych brakiem rezultatów władców.

We współczesnej popkulturze nieśmiertelność to głównie domena fantasy i science fiction, z komiksowymi superbohaterami typu Superman czy Wolverine, ale i horrorów z psychopatycznymi lekarzami próbującymi przedłużać życie. Podejmujący ten temat „Klucz do wieczności", zrealizowany przez zadomowionego w Hollywood Hindusa Tarsema Singha, to gatunkowy miszmasz, łączący s.f., fantasy, horror i thriller z dramatem psychologicznym i melodramatem.

Powstała prawdziwa mieszanka wybuchowa, której bezbronną ofiarą jest widz. Trzeba mieć ogromne zasoby dobrej woli, by łykać kolejne meandry fabuły spreparowanej przez braci Davida i Alexa Pastorów. Odniosłem wrażenie, że pisząc scenariusz, kierowali się starą zasadą: „ciemny lud to kupi", bo w kinie wszystko jest możliwe, nic nas nie ogranicza. Logika nie ma znaczenia

Gdy u nowojorskiego miliardera Damiana Hale'a (Ben Kingsley), który zawsze sprawował kontrolę nad własnym życiem i zbudowaną od zera potężną firmą, zdiagnozowano raka, i tym razem wziął on sprawy w swoje ręce. Nawiązał kontakt z tajemniczą kliniką, której szef Albright (Matthew Goode) zaoferował mu w zamian za 250 mln dolarów przeniesienie jego świadomości i umysłu do ciała młodszego o kilka dekad mężczyzny. Owo ciało to sztuczny, powstały w klinice twór.

Damian poddaje się zabiegowi, a jego dawna tożsamość zostaje pogrzebana wraz ze starym ciałem. Jako Edward (Ryan Reynolds) rozpoczyna nowe życie, choć szef kliniki stale ma go pod kontrolą, dostarczając konieczne do życia w nowym ciele ściśle reglamentowane leki. Jak się okaże, nieśmiertelność ma pewne efekty uboczne. Edwarda/Damiana nawiedzają niepokojące obrazy, których nie umie wyjaśnić, jakby do jego świadomości wkradały się przeżycia kogoś innego. On zaś nie byłby sobą, gdyby nie podjął prób wyjaśnienia, co się za tym kryje. Kto odważny, ten sam musi sprawdzić, co dalej.