Muzy Boba Dylana i Janis Joplin oraz raperek
— To nasza historia.To nasz ból. To nasze pragnienie czegoś lepszego. To sposób wyrażania miłości do nas samych i siebie nawzajem. To także sposób upamiętnienia tych, co byli przed nami i tego przez co przeszli — mówi producent filmu, aktor Denzel Washington.
Gertruda Ma Rainey jest postacią autentyczną, „królową bluesa”. Szczyt jej kariery przypadł na lata 20. i początek lat 30. Wtedy koncertowała, głównie w południowych i środkowych stanach Ameryki, nagrywała płyty. Z mężem rozwiodła się w 1917 r., potem miała głównie partnerki - nigdy nie kryła swojej biseksualności. Jej wieloletni pianista Georgia Tom przyznał w rozmowie z autorem „Historii bluesa” Francisem Davisem że nie była atrakcyjną kobietą. „Brzydka, niska, krępa, z wielkim tyłkiem. Ale na występy ubierała się ekstrawagancko i efektownie – bardzo dobrze zarabiała, więc stać ją było na drogie tkaniny i biżuterię. Podnosiła tym również samoocenę słuchaczy. Jej pseudonim „Ma” też zbliżał ich do niej, odbierali ją jako „matkę”.
Akcja „Ma Rainey: Matka bluesa” George’a Wolfe’a toczy się w ciągu jednego upalnego dnia 1927 roku, gdy piosenkarka razem ze swoim zespołem muzycznym nagrywa płytę dla Paramountu. Jest władcza, arogancka, zna swoją wartość. Dwaj biali pracownicy studia nadskakują jej, ale ona wie, że jak skończy pracę, „potraktują ją jak zwykłą dziwkę”. Bo jest czarna.
Ale film Wolfe’a w istocie nie jest portretem artystki. To ekranizacja sztuki Augusta Wilsona. „Ma Rainey...” jest opowieścią o losie czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Ich życie, ich postawy odbijają w czasie próby szykującego się do nagrania zespołu czarnych muzyków. Dużo tu poczucia krzywdy, ale też dumy. Na głównego bohatera filmu, obok Ma, wyrasta Levee - młody, krnąbrny trębacz, który swoje traumy przykrywa butą i wyuczoną pewnością siebie. Chadwick Boseman rozsadza w tej roli ekran swoją energią. Demonstruje niezwykły kunszt aktorski.
Wtedy, gdy w gniewie wykrzyczy, że Bóg nienawidzi czarnych. Ale też wtedy, gdy nagle wyciszony, wyrzuca z siebie traumatyczną opowieść o matce, którą na jego oczach zgwałciło dziewięciu białych mężczyzn. I ojcu, który sprzedał dom, wyprowadził się z rodziną do innego miasta, a pewnego dnia zniknął. Wrócił w rodzinne strony z mocnym postanowieniem, by rozprawić się z gwałcicielami żony. Ta opowieść w ustach Bosemana poraża. W Leveem nie ma już sztucznej pewności siebie. Jest tylko ból, zaś opowieść muzyka, choćby w kontekście zabójstwa George’a Floyda przez policjanta – wcale nie wydaje się zapisem przeszłości. „Czasy się zmieniły ale nie tamten ból” — mówi Denzel Washington.