Daniel, główny bohater filmu, nosi w sobie potworną winę z przeszłości. Jako gówniarz popełnił  najcięższą zbrodnię, która zawsze już będzie obciążała jego sumienie. Poprawczak, do którego trafił, niczego nie może zmienić. Tutaj większość chłopaków deprawuje się jeszcze bardziej. Ale on gdzieś w środku zachował wrażliwość. Chciałby zdawać do seminarium duchownego, ale zbrodnia, jaką popełnił uniemożliwia mu to. Ale kiedy zostaje wysłany do pracy w prowincjonalnym miasteczku i przez przypadek zostaje tam wzięty za księdza, postanawia choć na chwilę spełnić swoje marzenie. Wkłada koloratkę, podejmując grę: zawiera z proboszczem umowę, że zastąpi go w czasie jego leczenia odwykowego. I choć z Internetu dowiaduje się, jak odprawiać mszę, ma w sobie prawdziwie chrześcijańską empatię, współczucie, wyrozumienie dla grzechu. Potrafi  zrozumieć ból i rozpacz, przełamać stereotypy, wyciągnąć rękę do ludzi, którzy tego potrzebują.

Komasa pyta o istotę wiary i posłannictwa, ale tworzy też na ekranie wiwisekcję prowincjonalnej społeczności. Bo miasteczko kryje niejedną tajemnicę i traumę. „Boże ciało” staje się filmem o kondycji polskiego społeczeństwa. O rzeczywistości, w której mogą triumfować ruchy populistyczne. Udający księdza chłopak z poprawczaka musi przegrać. Ale ktoś dzięki niemu inaczej spojrzy na świat. To miasteczko już nigdy nie będzie takie samo.

Wielką wartością filmu jest jego niejednoznaczność. Komasa nie osądza, nie wydaje wyroków. Przygląda się swoim bohaterom uważnie, z życzliwością. W każdym momencie. Gdy opowiada o „wykluczonym” chłopaku, który ma w sobie siłę, by iść własną drogą. Gdy patrzy na relacje matki i córki portretując dwa pokolenia i dwie życiowe postawy. I gdy obserwuje złowrogi tłum, który powoli przełamuje się i pokonuje własną nienawiść. Nie bez powodu Jared Mobarak z „The Film Stage” napisał, że Komasa w tej „słodko-gorzkiej opowieści” przełamuje „doklejane ludziom i zdarzeniom etykiety dobra i zła”.

„Boże ciało” jest filmam całkowicie spełnionym. To znakomity scenariusz Mariusza Pacewicza. Świetne zdjęcia Piotra Sobocińskiego. A przede wszystkim znakomite role aktorów. Charyzmatyczny Bartosz Bielenia jako fałszywy ksiądz tworzy kreację brawurową. Poruszająco kontrastują osobowości matki i córki pokazując wyrwę między dwoma pokoleniami Aleksandra Konieczna i Eliza Rycembel. Pięknie maluje na ekranie postać księdza z poprawczaka Łukasz Simlat. Wszystkich trudno wymienić, bo w „Bożym ciele” nie ma słabych punktów. A to również, a może przede wszystkim zasługa Jana Komasy, który dobrał znakomicie obsadę i opowiedział tę historię w ogromnie przejmujący sposób. Zrobił film o Polsce, który stał się uniwersalną opowieścią o świecie, o człowieku, o nietolerancji, o wchodzeniu w życie, o przenikaniu się dobra i zła. 

„Boże ciało” trzeba obejrzeć koniecznie. Nie tylko dlatego, że jest o nim głośno, że został uhonorowany nominacją do Oscara. Przede wszystkim dlatego, że jest filmową ucztą, która nie pozostawia widza obojętnym i ze swoimi niełatwymi pytaniami zostaje w nim na długo.