Osobą, która miała też duży wkład w rozwój lobotomii był również amerykański neurolog Walter J. Freeman i amerykański reżyser niezależny Rick Alverson bohatera „The Mountain” wzoruje właśnie na nim. W jego filmie w Ameryce lat 50. XX wieku doktor Wallace Fiennes przeprowadza na swoich pacjentach eksperymenty. Jako pomocnika zatrudnia młodego chłopaka, Andy’ego, któremu właśnie umarł ojciec. Andy ma fotografować i dokumentować pracę Fiennesa. Zbliża się do kobiety, którą oddał pod opiekę psychiatry ojciec. I sam coraz głębiej zapada się w chorobę.

— Nasz film nie jest filmem biograficznym — mówił na konferencji prasowej Jeff Goldblum, grający w „The Mountain” lekarza. — Ale przygotowując się do roli przeczytałem, co się tylko dało, o doktorze Freemanie. Pochodził z szanowanej lekarskiej rodziny, jego dziadek zdobył ogromną sławę jako chirurg, sukcesy w medycynie odnosił ojciec. On też miał ambicje, żeby pójść ich śladem. A że Portugalczyk dostał za lobotomię Nobla, więc zainteresował się tą metodą. I doszło do tego, że stosował ją w „leczeniu” homoseksualistów i żon niedostatecznie oddanych domowi.

„The Mountain” to film w pewien sposób fascynujący. Opowiadany w nieprawdopodobnie powolnym tempie, niemal nieruchomą kamerą, pokazuje przede wszystkim samotność i bezbronność ludzi chorych psychicznie, a także nietolerancję i okrucieństwo „zdrowego” społeczeństwa wobec cierpiących. Traktowanie ich jak przypadki, nie ludzi. Alverson przygląda się swoim bohaterom z bardzo bliska, tworząc obraz przejmujący. Problem w tym, że jednocześnie igra z wytrzymałością widza. Podczas projekcji „The Mountain” opuszczali cicho salę nawet krytycy zaprawieni w oglądaniu artystycznego, eksperymentującego z formą kina. Więc sukces czy porażka?

— Barbara Hollender z Wenecji