A że prąd mamy w 80 proc. z węgla, czemu towarzyszy wysoka emisja dwutlenku węgla do atmosfery, więc będzie on coraz droższy. Jeśli dodać, że na całym świecie silnie rosną ceny węgla (ku uciesze naszych kopalń), ktoś musi ten rachunek zapłacić. Wypadło na nas – polskie gospodarstwa domowe, fabryki, samorządy, transport.
Kilka miesięcy temu, kiedy pytano mnie o wzrost cen prądu, odpowiadałem: owszem, to musi nastąpić. Ale dodawałem, że jestem dziwnie spokojny o to, że rząd zrobi wszystko, by wyższe rachunki nie dotarły do nas przed wyborami. Nawet jeśli wkrótce po nich ceny miałyby podskoczyć, a my musielibyśmy zapłacić dwukrotnie: i za podwyżki, które miały nastąpić jeszcze przed wyborami, i za te, które trzeba będzie zrobić po wyborach.
Rząd myślał, myślał, i w końcu wymyślił, co tu zrobić. Ceny wzrosną. Ale z opłat, które zbierze od producentów za emisję dwutlenku węgla, wypłaci nam wszystkim rekompensaty. Więc przed wyborami nie odczujemy podwyżki... a potem choćby potop.
Rozumiem, że rząd drapie się dziś w głowę, jak tu wygrać wybory – i temu podporządkowany jest pomysł dopłat, które mają spowodować, by przez najbliższych kilkanaście miesięcy Polacy nie zmartwili się przesadnie podwyżkami. Ale z ekonomicznego punktu widzenia jest to coraz głębsze wchodzenie w pułapkę bez wyjścia. Trochę podobne do stylu, w jaki pod koniec lat 70. komunistyczny rząd zwiększał dopłaty do żywności po to, by Polacy nie zniechęcili się zbyt do komunizmu (i tak nic to nie dało).
Dlaczego jest to pułapka? Po pierwsze, dlatego, że pieniądze zebrane od trujących powietrze producentów energii zgodnie z prawem powinny iść na inwestycje wspomagające środowisko, a nie być rozdawane przed wyborami. Jeśli nawet jednak Komisja Europejska na to by się zgodziła, to mamy do czynienia tylko z zamieceniem problemu pod dywan – potem podwyżki powrócą, z jeszcze większą siłą. Cóż więc zrobi rząd przed kolejnymi wyborami? Dołoży kolejne pieniądze z budżetu? Ostrzegałem już, że w najbliższych latach pieniędzy w budżecie będzie już brakować. A dalsze brnięcie w coraz większe dopłaty może się skończyć budżetową katastrofą. Dochodzi do tego inny problem: gospodarstwom domowym można nieco pieniędzy dołożyć i ograniczyć im podwyżki. Ale fabrykom i transportowi nie da się zrekompensować wzrostu cen, więc jego efekty tak czy owak do nas dotrą w formie wyższej inflacji. A w końcu i wyższych rachunków za prąd.