Ukraina skacze na bungee

Ukraina zdecydowała się właśnie na śmiertelnie niebezpieczny skok na bungee. Cały kraj bez wahania rzucił się prosto w przepaść, licząc, że lina wytrzyma i nie dojdzie do katastrofy.

Publikacja: 24.04.2019 21:00

Ukraina skacze na bungee

Foto: Adobe Stock

Skokiem były wybory prezydenckie, w wyniku których władza nad krajem przeszła w ręce człowieka zagadki, satyryka bez żadnych doświadczeń gospodarczych ani politycznych (jeśli nie liczyć odgrywania roli przypadkowo wybranego prezydenta w telewizyjnym serialu), unikającego jak ognia jakichkolwiek merytorycznych wypowiedzi Wołodymyra Zełenskiego. A liną, która ma pomóc uniknąć katastrofy, jest właśnie tenże nowy prezydent Wołodymyr Zełenski, obiecujący, że Ukrainę da się naprawić.

Czy należy dziwić się Ukraińcom, że zdecydowali się na skok w ciemno? Kraj przeszedł w ciągu minionych dekad prawdziwą gospodarczą i polityczną gehennę. Gdy w roku 1991 Ukraina odzyskiwała niepodległość, jej PKB na głowę mieszkańca był o 10 proc. wyższy niż w Polsce. Jednak od tego czasu nasz PKB wzrósł trzykrotnie, a ukraiński skurczył się o ponad 30 proc.

Dzisiaj PKB na głowę mieszkańca tego kraju jest więc ponadtrzykrotnie mniejszy od polskiego, a biorąc pod uwagę chroniczną słabość waluty, przeciętny zarobek Ukraińca to tylko jednak piąta tego poziomu, z którego tak bardzo jesteśmy niezadowoleni w Polsce (przy wielu cenach na tym samym lub wręcz wyższym poziomie).

W dodatku niewiele rzeczy funkcjonuje nad Dnieprem tak, jak powinno. Majątek narodowy został rozgrabiony przez oligarchów, sądy słyną z nieuczciwości, nieudolna biurokracja szaleje, skala korupcji lokuje kraj na przedostatnim miejscu w Europie (i to tylko dzięki temu, że do Europy zaliczana jest też znajdująca się na ostatnim miejscu Rosja).

Niezwykle niskie dochody po prostu zmuszają ludzi do emigracji: w samej Polsce żyje dziś i pracuje około półtora miliona Ukraińców. Jeśli my narzekamy na to, że efektem transformacji stało się wyhamowanie przyrostu demograficznego, to co mają powiedzieć Ukraińcy, którzy w ciągu minionego ćwierćwiecza widzieli, jak ludność ich kraju zmniejsza się z 52 do 43 mln?

Do wszystkich tych nieszczęść dochodzi polityka. Kolejni politycy obiecywali wyprowadzenie kraju z zapaści – i po kolei zawodzili swoich wyborców. Unia Europejska wyraźnie mówi, że o członkostwie na razie Kijów nie ma nawet co marzyć.

Potężny wschodni sąsiad zaanektował zamieszkany przez dwa miliony ludzi Krym i przymierza się do zabrania Ukrainie zamieszkanego przez niemal cztery miliony ludzi Donbasu.

Czy powinno więc dziwić, że zdesperowani ludzie są dziś gotowi na wszystko, nawet na ryzykancki skok w nieznane, aby tylko podtrzymać nadzieję, że Ukraina może się wyrwać z zaklętego kręgu nędzy, chaosu i niestabilności? Bo jeśli zawiedzie ich również telewizyjny komik, pozostanie już tylko emigracja.

Skokiem były wybory prezydenckie, w wyniku których władza nad krajem przeszła w ręce człowieka zagadki, satyryka bez żadnych doświadczeń gospodarczych ani politycznych (jeśli nie liczyć odgrywania roli przypadkowo wybranego prezydenta w telewizyjnym serialu), unikającego jak ognia jakichkolwiek merytorycznych wypowiedzi Wołodymyra Zełenskiego. A liną, która ma pomóc uniknąć katastrofy, jest właśnie tenże nowy prezydent Wołodymyr Zełenski, obiecujący, że Ukrainę da się naprawić.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację