Jestem gdańszczaninem nie dlatego, że teraz się to nosi – już Kennedy wołał „Ich bin ein Berliner!", kiedy berlińska enklawa wolności była zablokowana przez sowieckie czołgi. Jestem gdańszczaninem, bo zaraz za frontem przyjechałem tu z rodzicami jako sześcioletni brzdąc, tu się wychowałem, przeżyłem uniesienia młodości, nadzieje Października '56, rozpacz Grudnia '70 i uwznioślającą radość pierwszej Solidarności.

Dlatego mam prawo mówić pod prąd. Dlatego twierdzę, że nie słowa nienawiści zabiły prezydenta miasta mojej młodości. Zresztą, kto dziś poważnie traktuje słowa w kraju, gdzie socjaliści mianują się prawicą tylko dlatego, że klęczą w kościele. Gdzie nienawistnicy wzywają do miłości, a służalcze pismaki obwołują się „niezależnymi dziennikarzami". Gdzie komunistyczny prokurator reformuje sądy, a pani Pawłowicz wznosi dwa palce, małpując tych, którzy rzeczywiście narażali się w stanie wojennym. Gdzie polityczna szczujnia nosi miano telewizji publicznej, a partia mająca prawo i sprawiedliwość w nazwie boi się konstytucji.

Bo sedno sprawy jest o wiele straszniejsze od słów. Umysłowo chory bandyta wychodzi z więzienia, nawet matka przestrzega przed nim policję i nic z tego nie wynika. Policjanci i służba więzienna wymieniają pisma bez znaczenia, facet wpycha się na estradę z nożem, ale bez żadnego identyfikatora, ochrona nieudolnie reaguje, dopiero kiedy jest za późno; jak sprawa wychodzi na jaw, to mataczy. Właśnie dlatego ma to wiele wspólnego z tragedią w Smoleńsku, choć jest to stwierdzenie także pod prąd. Ktoś bezmyślnie ładuje wszystkie najważniejsze osoby w państwie do samolotu, którego załoga nie ma uprawnień do latania. Lekceważone są procedury, nikt nie słucha ostrzeżeń i tak dalej... Potem rozpaczamy, a to tylko polski bardak zderzył się z ruskim biezporjadkom. Tym więcej, że przedtem w katastrofie samolotu CASA – gdzie też złamano wszystkie zasady – zginęło prawie całe dowództwo polskiego lotnictwa. Z tego też nie wyciągnięto wniosków.

Państwo przestało działać, obojętnie czy PiS-owskie czy platformiane. Rządzi pozoranctwo, a hejt je tylko maskuje!