Wyobraźcie jednak sobie, panowie generałowie i ministrowie, inny scenariusz możliwego starcia. Na Kremlu wiedzą, że aby dostać Polskę w łapy, najpierw należy wyłuskać nas z Unii i NATO. Więc przez polityczne agentury wpływu i rzesze „pożytecznych idiotów" trzeba doprowadzić do niesnasek, a potem do otwartych konfliktów z tymi organizacjami. Ponieważ obie są związkami państw demokratycznych, łamanie w Polsce zasad demokracji doskonale temu służy. Trzeba też rozniecać polski nacjonalizm, wspierać głupotę, bo to tworzy nastroje pożyteczne dla pogłębienia procesu. Następnie pod pozorem „reformy sądownictwa" – sprowadzającej się do starego prawa Kopernika–Greshama o wypieraniu lepszej monety przez gorszą – doprowadzić do chaosu prawnego blokującego funkcjonowanie państwa. Unia, a potem i NATO, będzie wykonywać rozpaczliwe gesty i ogłaszać ostre komunikaty, ale przecież nie zaprowadzi w Polsce brukselskiej dyktatury. Rząd w Warszawie też nie może się cofnąć, bo przyznałby, że wprowadzone zmiany są nic nie warte. Z obu stron polecą coraz mocniejsze epitety, sankcje nakładane na Warszawę będą rosły, aż władza wykonawcza sięgnie po siłę i represje.

Wtedy Europa odetchnie, bo dokuczliwy nie od dzisiaj „polski problem" zostanie otorbiony grubą tkanką wrogiej obojętności wobec „słowiańskich warchołów", jak zawsze niedorastających do standardów cywilizowanego Zachodu. Unia i NATO nie mają narzędzi prawnych, aby zrobić – jak to wdzięcznie ujął Tusk – „wypierpol", ale jak długo można wspierać naród niezdolny do rządzenia. Wtedy polska ulica zmęczona bezwładem i kryzysem, sparaliżowana daremną złością z radością powita „zielonych ludzików" niekoniecznie z Moskwy, ale dla niepoznaki z jakiejś kolejnej Rady Ocalenia Narodowego, niekoniecznie wojskowej. Bez znaczenia, czy zasiądą tam płatne pachołki czy tylko „pożyteczni idioci".