Świat załamuje ręce nad tragedią zestrzelenia ukraińskiego boeinga. Z drugiej strony nad śmiercią generała Sulejmaniego uważanego w ojczyźnie za męczennika. Nad zniszczeniem przez Trumpa misternej pracy Obamy i Unii Europejskiej, która doprowadziła do nuklearnej umowy z Iranem dającej jakąś – chwiejną, ale realną – perspektywę uspokojenia. Nad zwycięstwem namiętności i żądzy zniszczenia w tym najbardziej niestabilnym regionie globu, jakim jest Bliski i Środkowy Wschód. Nad losem naszych 300 żołnierzy przyklejonych do amerykańskiego „starszego brata" w ich ostrzelanych rakietami bazach; choć to tylko odprysk większej i strasznej całości. Ale te wszystkie strachy i dylematy dopiero otwierają widok na przygnębiającą panoramę, która – zdaje się – wciąż jeszcze umyka naszej uwadze.

Nie będę sięgał do obalenia przez ówczesne mocarstwa zachodnie irańskiego premiera Mosadeka we wczesnych latach 50., do bezkrytycznego wspierania reżimu szacha Pahlawiego, który był postępowy i prozachodni, ale sam przygotowywał własną zgubę. Do nieudanej wyprawy helikopterów w czasach prezydenta Cartera, które miały wyzwolić zakładników z okupowanej ambasady w Teheranie, a zniszczyły wszystko, co jeszcze dawało się uratować w stosunkach z Iranem.

Wystarczy, że przypomnę dwie wielkie interwencje zbrojne Ameryki i dokooptowanych na tę okazję sojuszników, w tym Polski: Afganistan i Irak. Obie moralnie słuszne, bo wymierzone w terroryzm, i rodzące nadzieję na ustanowienie demokracji w krajach trapionych dotąd przez zbrodnicze dyktatury. Ale obie fatalnie przygotowane i nieudolnie prowadzone, choć przecież ma Ameryka najlepszych w świecie specjalistów od kultur i mentalności regionu, ma nawet generałów mówiących tamtymi językami.

I co z tego? Czy nie miał racji stary Bush, który zatrzymał i wycofał swoje wojska przed zdobyciem Bagdadu? Czy w ogóle można siłą ustanawiać lepszy i bardziej demokratyczny ustrój? Przecież po ogromnej daninie krwi rządzą tam równie fatalni watażkowie jak poprzednio. I dla nas, Polaków: wobec Rosji nie mamy innej alternatywy, jak sojusz z Ameryką, ale jakie są jego granice?