Kampanie Arłukowicza, Jarosława Dudy na Dolnym Śląsku czy Elżbiety Łukacijewskiej łączyło jedno – byli oni blisko ludzi. Klucz do zwycięstwa opozycji nie leży ani bardziej na prawo, ani bardziej na lewo, ani w barwnych pochodach w Warszawie, ani w pokrzykiwaniu na księży i zakonnice, ani tym bardziej w hecach wyczynianych z jasnogórską ikoną.
Po pierwsze – opozycja musi dać sobie czas na zastanowienie. Osiągnęła sporo przy wrogości rządowych mediów. Te 38 proc. łatwo zmarnować decyzjami podejmowanymi na łapu-capu. Po drugie – powinna spokojnie dać sobie czas na odpowiedź, czy jest w stanie rozszerzyć akcję klubów obywatelskich, pojechać do Błażowej, Darłówka i Braniewa, jeśli trzeba, to nawet po trzy razy, sięgnąć do najlepszych wątków programowych ostatnich lat: programu dla seniorów, szerokiego planu zmian w służbie zdrowia czy planu skromnego państwa niepodjadanego przez urzędników i partyjną nomenklaturę.