Warto zapamiętać ten turniej, bo drugi taki szybko się nie zdarzy. Być może już nigdy. Na pewno dopóki szefem Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA) będzie Aleksander Ceferin.
– Pomysł rozgrywania meczów w 11 miastach całej Europy był błędem. Nie będę go bronił ani wspierał podobnych inicjatyw w przyszłości. Uszanowałem decyzję mojego poprzednika, ale trudno mówić o sprawiedliwości, gdy niektóre drużyny musiały pokonać 10 tys. kilometrów, a inne tylko tysiąc. To samo dotyczyło kibiców. Jednego dnia byli w Rzymie, by za kilka dni lecieć do Baku – przyznał w rozmowie z BBC Ceferin.
Słoweniec otrzymał kłopotliwy spadek po skazanym na banicję Michelu Platinim, który wymarzył sobie paneuropejskie mistrzostwa w 60. rocznicę pierwszego turnieju. I w pandemicznej rzeczywistości organizacja takiej imprezy okazała się nie lada wyzwaniem.
Mistrzostwa rozpięte między rosyjską beztroską i hiszpańskim strachem wepchnęły nas w schizofreniczną rzeczywistość. Terminarz Euro rzucił podążającego za reprezentacją polskiego kibica z kraju, który zdelegalizował pandemię, do miejsca, gdzie pamięć o tragicznym żniwie koronawirusa wciąż pozostaje żywa.
Karnawał w Sankt Petersburgu i knajpy w Sewilli, których właściciele solidarnie zamykali drzwi o północy, były tylko dwoma odcieniami turnieju pełnego barw. Mistrzostwa organizowane na całym kontynencie oznaczały również puste trybuny w Baku i tętniący życiem stadion Parken w Kopenhadze. A także zalany żywiołowym tłumem kibiców Budapeszt oraz puste Schody Hiszpańskie w Rzymie.