Przed kilku dniami media podały informację o wypadku motorówki, do którego doszło na jednym z mazurskich jezior. Uczestniczyła w nim osoba aktywna w dziedzinie kultury i ocierająca się o świat celebrycki, a ponadto powszechnie znana ze swej zamożności, więc wielu internautów poczuło się upoważnionych do komentowania sprawy. Nie ograniczyli się, jednakże do wyrażenia nadziei pozytywnego zakończenia poszukiwań, wsparcia najbliższych zaginionego, czy np. dyskusji o standardach bezpieczeństwa w ruchu wodnym.
Czytaj także: Parafianowicz: nie zawsze wiadomo, kto wie lepiej
Komentatorzy z zaangażowaniem godnym profesjonalnego śledczego zaczęli snuć wizje przebiegu zdarzeń, koncepcje obejmujące motywacje jego uczestników, chętnie żonglowali kwestią winy, a nawet poszukiwali personaliów potencjalnych sprawców nieszczęścia.
Ich zdziwienia nie wywołała jednakże skala własnej aktywności, lecz fakt, iż niektóre portale odnoszące się do wydarzenia wyłączyły możliwość komentowania artykułów na jego temat, nie podając przyczyny.
Czasy, w których żyjemy, tj. czasy internetu, z pewnością charakteryzuje swobodna wymiana poglądów. Za sprawą mediów społecznościowych, w których każdy jest twórcą treści, niezależnie od tego, czy sprowadza się ona do publikowania zdjęć, postów czy komentarzy, niemal każda z osób, która ma podłączenie do sieci, choćby działająca w oderwaniu od faktów, nieposiadająca wiedzy na dany temat, a nawet taka, która z trudem formułuje myśli, czuje się legitymowana do wyrażenia swojego poglądu.