To już będą trzecie wybory w ciągu czterech lat. Co prawda w poniedziałek wieczorem Izba Gmin odrzuciła wniosek nad rozpisaniem głosowania nie w 2022 roku, jak wynika z normalnego kalendarza wyborczego ale znacznie wcześniej, już 12 grudnia. To była inicjatywa Partii Konserwatywnej, która nie mogąc doprowadzić do Brexitu pod koniec tego miesiąca chciała skorzystać z dobrych wyników w sondażach i przekonać wyborców, że jeśli jej powierzą raz jeszcze władzę, wreszcie zakończy proces rozwodu z Unią.
Jednak zgodnie z przyjętą w 2011 r. ustawą o pracy parlamentu, przedterminowe wybory są możliwe tylko za poparciem 2/3 Izby Gmin - 434 posłów. Jednak wiecznie rozdarty między pro i anty-europejską frakcją w Partii Pracy Jeremy Corbyn zalecił swoim deputowanym wstrzymanie się od głosu.
Źródła na Downing Street przyznają jednak, że w takim przypadku Johnson ma plan “B”. Jest gotów poprzeć propozycję Liberalnych-Demokratów (LD) i Szkockiej Partii Narodowej (SNP) odwołania ustawy z 2011 r. (do czego wystarczy zwykła większość) i na podstawie nowych, mniej restrykcyjnych przepisów ustalenia daty wyborów na 9 grudnia. Ceną takiego scenariusza dla torysów byłoby zaniechanie przez obecny parlament dalszych debat nad planem rozwodowym, który został wstępnie przyjęty przez Westminster w minionym tygodniu.
Susan ma tego dość
Przed głosowaniem Mark Francois, jeden z liderów eurosceptycznej frakcji torysów, przypomniał niewygodną dla Johnsona prawdę: “Gdy w lipcu szykował się do objęcia teki premiera, zapytałem go, czy doprowadzi do brexitu nawet, jeśli będzie potop albo pożar. Odpowiedział patrząc mi w oczy: musimy to zrobić bo inaczej Partia Konserwatywna będzie skończona”.
Czy wyborcy rozliczą z tego Johnsona, dostrzegą w nim jedynie kolejnego premiera, który po 3,5 roku nie jest w stanie wypełnić mandatu powierzonego w referendum rozwodowym?