Kiedyś wystarczyło zamieścić ogłoszenie, a oferty setkami wpływały do firmy. Dzisiaj nie dość, że opcji poszukiwania pracownika jest znacznie więcej, to jeszcze oczekiwania kandydatów są na tyle inne, że firmy w zasadzie powinny się najpierw same do rekrutacji przygotować.

I to już się dzieje, choć wiele z nich idzie na łatwiznę – z efektem mizernym. Do biura wstawia się zatem stoły do gry w piłkarzyki, hamaki czy kolorowe pufy. Pracownicy mogą to pod nosem komentować, że skoro i tak nie wyrabiają się z zadaniami, to kiedy jeszcze mają mieć czas na korzystanie z tych pseudoudogodnień nie wiadomo dla kogo? Kilka dni temu widziałem wręcz żenujący telewizyjny materiał promocyjny jednego z domów mediowych – zadowoleni z siebie menedżerowie opowiadali, jakie to jest super, że miejsca w biurowcu zostały nazwane od różnych warszawskich dzielnic. W tle oczywiście pufy, przystanek komunikacji miejskiej i obowiązkowe piłkarzyki. Nie wiem, co w tym innowacyjnego. To kopia kopii, takie pomysły lata temu zostały wprowadzone w wielu firmach i dalej nie wiem, w czym i komu ma to pomóc. Dodatkowo cała prezentacja odbyła się w programie celebrytki, znanej bynajmniej nie z ciężkiej pracy, lecz z pisania w mediach społecznościowych (za co jeszcze inkasuje ogromne pieniądze).

To pokazuje, że pieniądze na niby-wizerunek łatwo wydać, ale dużo trudniej to zrobić z zadowalającym efektem. Ludzie są dzisiaj niesłychanie wyczuleni na fałsz, mają też dostęp do masy informacji i wiedzą, czego się w danym miejscu spodziewać. Ciężka praca nie jest niczym złym, pracodawca niech tylko nie oszukuje, że jego pracownik będzie w czasie pracy siedział w sali Zbawiks, z flat white w dłoni i rozmyślał. Nie będzie miał kiedy.