W wybieraniu jak najbardziej rodzimych produktów ma pomóc np. aplikacja Pola, która dzięki informacjom z kodu kreskowego przyznaje produktom punkty w patriotycznej skali. Pojawiają się jednak wątpliwości, bo obniża ona liczbę punktów wyrobom produkowanym w kraju, ale sprzedawanym pod marką należącą do koncernu zagranicznego. Najwidoczniej z perspektywy jej twórców ideałem byłoby, gdyby w każdym kraju sprzedawane i kupowane były produkty wyłącznie o krajowych korzeniach. Jednak nawet w średniowieczu na rynkach pojawiały się towary z importu.

Kryterium krajowej produkcji jest najważniejsze – to zdecydowanie warto wspierać. Ale nie można przesadzać. Walka z kapitałem zagranicznym jest niekonsekwentna: ktoś chce tępić marki z importu, ale jest dumny z eksportu, bo nasza żywność jest najlepsza. Z jednej strony chcemy się zamykać na inne rynki, a z drugiej pasuje nam docieranie do konsumentów we Francji czy Niemczech?

Stało się, jak się stało – wiele znanych rodzimych marek trafiło w zagraniczne ręce. Czy to źle? Pewnie wiele z nich bez wsparcia, które przyszło w odpowiednim momencie, zniknęłoby z rynku. A tak działają, dają miejsca pracy, produkty powstają w kraju i jeszcze trafiają na eksport. To właśnie jest kluczowe, a nie do kogo należy marka.

Większość konsumentów nie czyta nawet podstawowych informacji z etykiet i lepiej poświęcić wysiłek na uświadamianie ich w tej sprawie. Na świecie w patriotycznym podejściu do zakupów chodzi o wspieranie lokalnych producentów, aby produkt, jaki do nas trafia, pokonywał jak najkrótszą drogę. Takie myślenie jednak często do rodzimych patriotów nie dociera: wolą patriotyczne symbole na ubraniach z Chin.