Susze i inne katastrofy naturalne w krajach na drugim końcu świata potrafią bardzo mocno wpływać na ceny żywności w naszych osiedlowych sklepach i marketach. A gdy na to nakładają się sankcje i wojny handlowe? Wówczas komplikacji jest znacznie więcej.

Przyjrzyjmy się np. soi. Chiny wprowadziły niedawno karne 25-proc. cło na to ziarno sprowadzane z USA. I soja staniała przez to na światowych rynkach do najniższego poziomu od dziesięciu lat. USA eksportują bowiem około 40 proc. soi obecnej na światowym rynku, a Chiny kupują aż 60 proc. soi sprzedawanej w handlu międzynarodowym. Potężna „rzeka" tego surowca z USA do Chin napotkała przeszkodę i będzie musiała zostać przekierowana gdzie indziej, przyczyniając się lokalnie do spadku cen. Chiny będą kupować jednak więcej soi od innych producentów, co może później ten spadek cen zrekompensować lub przekształcić w zwyżkę. Problem jednak w tym, że jest za mało soi z alternatywnych źródeł. Amerykański Departament Rolnictwa prognozuje, że w przyszłym roku obrachunkowym (zaczynającym się we wrześniu) Chiny będą importować 103 mln ton soi. Wszystkie kraje poza USA wyprodukują jej jednak tylko 100 mln ton. Chińczycy będą więc musieli sięgnąć po amerykański surowiec i dzięki swojej polityce celnej więcej za niego zapłacić. Tak samo Amerykanie zapłacą więcej za niektóre towary z Chin, które trudno jest im zastąpić produkcją z innych krajów.

Czy to jednak doprowadzi do wielkich wstrząsów? Na razie rządy Chin i USA traktują możliwe niedogodności związane z nakładanymi przez siebie karnymi cłami za straty możliwe do przyjęcia. Niewykluczone, że za kilka miesięcy zrewidują swoje stanowiska, ale na razie oba supermocarstwa są gotowe je ponieść. Wzrost cen towarzyszący wojnie handlowej na pierwszy rzut oka może się okazać większym problemem dla Chin niż dla USA. Ale zawirowania na rynkach surowców rolnych mogą być spore. ©?