Skąd zatem ta siła? To głównie zasługa względnego spokoju w polityce i wyraźnego przyspieszenia w gospodarce, które zachęciły zagranicznych inwestorów do zakupów obligacji skarbowych i akcji firm na giełdzie. Ale największym wygranym jest przeciętny konsument. Po pierwsze – tanieją raty kredytów hipotecznych zaciągniętych w walutach obcych, po drugie – zbliżają się wakacje, więc zagraniczne wojaże w przeliczeniu na naszą walutę stają się coraz tańsze. Bezpośrednią korzyść uzyskuje budżet. Nasz dług zagraniczny nominalnie się zmniejsza. Ale to marna pociecha. Mocniejszy złoty uszczupla też przeliczane na złote środki unijne.

Gorzej z gospodarką traktowaną jako całość. Generalnie obowiązuje zasada, że im słabsza waluta, tym lepiej (pod warunkiem oczywiście, że skala przeceny nie przekroczy krytycznego poziomu). Dlatego tak wiele państw dąży do kontrolnego osłabiania swojej waluty.

Mocniejszy złoty z miesiąca na miesiąc osłabia pozycję konkurencyjną naszych eksporterów. Za wyprodukowane dobra i usługi otrzymują, licząc w złotych, mniej pieniędzy. A gdy ponoszone w złotych koszty nie zmieniają się, ich zyski spadają. Ręce zacierają za to importerzy, bo taniej sprowadzają towary.

Pytanie, co dalej. Ekonomiści odpowiadają, że kres siły złotego jest bliski. Problem w tym, że powtarzają to od miesięcy, a złoty wciąż jest mocny. Dopóki ryzyko polityczne nie wzrośnie, gospodarka nie przyhamuje, a na świecie nie zdarzy się coś, co wywróci wszystkie założenia i prognozy ekonomiczne do góry nogami, złoty będzie silny.