Oczywiście tematem numer jeden jest brexit. Dla branży brak rozstrzygnięć związanych z wyjściem Wielkiej Brytanii z UE oznacza poważne problemy, a wyjście bez umowy – trudną do oszacowania katastrofę. Produkowane na Wyspach samochody w przeważającej większości trafiają na rynek unijny, a powstają ze sprowadzanych z kontynentu części. Zakłócenie dostaw, konieczność budowy magazynów na zgromadzenie zapasu podzespołów przynajmniej na kilka dni produkcji – to wszystko oznacza poważne wydatki i brak stabilności. Jeszcze kosztowniejsze może się okazać przenoszenie produkcji gdzie indziej – na razie żadna z tych opcji nie jest wykluczana przez zaangażowane w Wielkiej Brytanii firmy. Oczywiście wprowadzenie jakichkolwiek barier celnych w handlu sprawi, że samochody produkowane na Wyspach podrożeją.

Czytaj także: 4 powody, przez które zdrożeją samochody

Ale podrożeją także dlatego, że już od przyszłego roku w Unii zaczną obowiązywać nowe, dużo bardziej drastyczne, normy emisji CO2. Jeśli producenci ich nie spełnią, będą płacić kary za każde wyprodukowane auto. Spore kary. By ich uniknąć, trwa teraz niewiarygodnie kosztowny wyścig z czasem o elektryfikację transportu. Europejscy producenci nieco przespali ostatnie lata, jakby wierząc, że przyjęte przez Brukselę normy jednak nie wejdą w życie. I choć e-samochody w obecnym kształcie nie są rozwiązaniem idealnym, to jednak ich zeroemisyjność jest potrzebna każdemu producentowi. Te koszty jakoś trzeba będzie sobie zrekompensować.

Komisja Europejska chce także, aby nowe samochody miały na pokładzie coraz to nowe systemy bezpieczeństwa. To też kosztuje. Dlatego można się spodziewać w najbliższych latach istotnych podwyżek cen nowych aut. Ale może to wcale nie tak źle? Może w ten sposób uda się zmienić komunikacyjne zwyczaje? Własne auta zastąpią pojazdy wynajmowane na miesiące lub minuty, wzrośnie znaczenie innych środków transportu. Tyle że będzie to oznaczać koniec motoryzacji, jaką znamy. Pytanie, czy ta, której jeszcze nie znamy, będzie równie ekscytująca...